wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 29

- Nie. - Eleanor zrobili wielkie oczy gdy opowiedziałam im o tym, co wydarzyło się tydzień temu.
- Niestety tak...
- Ale chyba nie zerwałaś zaręczyn? - spytała się chcąc się podnieść... ale była zbyt słaba, by to zrobić.
- Nie... - zawahałam się. - Nie zdradził mnie, to było 3 lata temu. Ale jednak pozostaje we mnie to uczucie, że on...
- Nie patrz na przeszłość Ami. - Eleanor chwyciła moją rękę.
- Ale to trudne... - zająkałam się.
- Wiem. Ale obiecaj mi, że dasz mu szansę. - spojrzała błagalnym wzrokiem.
- Dlaczego nagle stajesz po jego stronie?
- Bo wiem, że staje na głowie żebyś go kochała. Ja go znam. Byliśmy kiedyś przyjaciółmi, Harry zawsze był ostatnim chujem i traktował kobiety jak przedmioty, zmieniał je jak rękawiczki. Teraz z twoich opowiadań wynika na to, że zmienił się bardzo. Tylko proszę cię, nie mów o tym Lou. Wkurzyłby się, a i tak wygląda jak trup.
- A jak się czujesz? - spytałam zmieniając temat.
- Jak widać. - spróbowała się uśmiechnąć.
Była blada, wychudła...
Po raz 3 odkąd tu jestem zaczął dzwonić mój telefon.
- Odbierz, może to coś ważnego.
- Amelie! Ratuj mnie, boże święty, cholera... - usłyszałam krzyk Harry'ego gdy tylko nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Co się stało?
- Rodzice... cholera, i dziadkowie, oni chcą żebym przyszedł na kolację, ojciec chce się pogodzić czy coś... no i oni tak jakby żyją w przekonaniu, że ja planuję rodzinę i takie tam, i ty musisz tam być.
- A planujesz rodzinę? - zaśmiałam się z tworzącej się w mojej głowie wizji Harry'ego z dzieckiem.
- Nie, cholera, jasne że nie.
Pomińmy fakt, że na palcu mam pierścionek zaręczynowy od niego, ale on nadal będzie się upierał że nie planuje rodziny. To jest jakiś... schizofrenik.
- Nie wiem, czy twoi rodzice mnie przyjmą i w ogóle, weź kogoś innego.
- Żartujesz sobie teraz prawda? Jesteś moją narzeczoną. Jesteśmy razem od... cholera ile to już?
Tak bardzo romantyczny...
- Harry, jestem w Manchesterze. - odparłam cicho.
- Gdzie? - jego głos był mieszanką rozpaczy, zaskoczenia i załamania.
- W Manchesterze. - powtórzyłam.
- Jadę tam. Będę za jakieś... 3 godziny.
- Harry! - zanim zdążyłam zaprotestować rozłączył się.


Siedziałam przy idealnie nakrytym stole w idealnie czystym, gigantycznym salonie rodziców Harry'ego. Ten dom był inny od domu Styles'a. Dorównywał mu wielkością, ale był inaczej urządzony. Większość mebli była z ciężkiego, ciemnego drewna dębowego, z eleganckimi, licznymi rzeźbieniami. Na licznych komodach były ręcznie robione, koronkowe serwety, na których poustawiane były wazony z kwiatami (z ich gigantycznego ogrodu) ramki ze zdjęciami, rzeźby albo złocone ozdoby. Kanapy i obicia krzeseł były skórzane. Gdzieniegdzie położone były puszyste skóry zwierząt. W sypialniach stały eleganckie, zabytkowe toaletki. Zauważyłam też lampy naftowe. Nawet podłoga zdawała się w tym domu być zabytkowa. Idealnie wypolerowany, lśniący parkiet był perfekcyjnie równo położony. Oświetlenie dawały wielkie, ozdobne żyrandole. Czułam się trochę jak w pałacu. Dom był pełen antyków, i wszystko było w starym stylu, ale zachowane w dobrym guście, starannie dobrane i harmonizujące ze sobą.
Bałam się czegoś dotknąć, żeby tego nie zepsuć, bo wszystko na pewno kosztowało tu fortunę.
Matka Harry'ego w wytwornej sukni, wysokich, czerwonych obcasach, wytwornym koku i brylantowej biżuterii wyglądała strasznie wytwornie. Dodatkowo ten jej perfekcyjny makijaż, idealna czerwona szminka...
Ojciec Harry'ego w drogim garniturze, pachnący drogą wodą kolońską przerażał mnie swoją surową miną i posturą. Nawet Dylan siedział w koszuli i spodniach od garnituru.
Czułam się tu trochę jak śmieć. Ubrałam czarne, lakierowane szpilki, błyszczące, czarne rurki i kremową, przewiewną koszulę w kwiaty bo myślałam że to wystarczy, ale jednak nie...
Babcia Harry'ego mimo pokaźnego wieku była nadal piękna. Siwe włosy upięte były w starannego koka i przypięte czerwoną różą, która pasowała do czerwonej sukni. Czy dla tych kobiet istnieje jakiś inny kolor oprócz czerwonego?
Dołującym dodatkowo elementem było puste krzesło obok Dylana. Miejsce, które zawsze nie było zajęte, ale nakryte. Miejsce Gemmy.
Jedynie dziadek Styles'a wydawał mi się przyjazny... przynajmniej on nie patrzył na mnie jak na gówno, i gdy Harry całował mnie w policzek nie krzywił się jakby było to coś obrzydliwego.
Jedyne co mnie tu trzymało to miłość do tego idioty który siedział obok. Wyglądał tak wytwornie, w idealnie podniesionych włosach do góry, które podkreślały jego perfekcyjny profil twarzy. Między brwiami miał charakterystyczną zmarszczkę - jemu tez nie było komfortowo w tej sytuacji. Nerwowo popijał wino z kieliszka. Zielone oczy przeszywały każdego po kolei. Czarny garnitur i bordowa koszula dodawały mu uroku, dzięki nim był jeszcze bardziej przystojny. O ile to w ogóle możliwe...
Panowała napięta atmosfera. Każdy grzebał widelcem w swoim talerzu patrząc się na mnie.
- No więc... - odchrząknęła babcia Harry'ego. - kiedy masz termin porodu?
Zamurowało mnie, a Harry obok mnie zaczął się krztusić CZERWONYM winem.
Jego matka od razu poderwała się z miejsca i zaczęła profilaktycznie klepać go w plecy. Przecież jej synalek nie może się udusić.
- J-ja...
- Amelie nie jest w ciąży, babciu... - odparł zachrypniętym głosem Harry, krztusząc się co jakiś czas.
- Jak to nie? Desmondzie! - zwróciła się do swojego syna który siedział na krańcu stołu zamyślony.-Przecież Harry nie jest już tak młody...
- Babciu, mam 24 lata. Mamy jeszcze na to czas. - powiedział spokojnie Harry, a ja poczułam dziwne mrowienie w całym ciele kiedy usłyszałam że MY mamy na to czas...
- A może to ty nalegasz i naciskasz na Harry'ego żeby nie mieć dzieci? - spytała patrząc się na mnie zielonymi oczami. Spięłam się.
- Nie, skąd! My po prostu o tym nie myślimy, mamy czas na to, myślę że najpierw powinniśmy zająć się pracą...
- Kobiety powinny zajmować się domem i dziećmi, nie myśleć o karierze. - skwitowała matka Harry'ego.
Poczułam, jak ręka Harry'ego zaciska się na mojej.
Ten dom chyba jednak zatrzymał się w czasie, gdy nie było równouprawnienia.
Może dlatego Gemma uciekła...
- Kochanie ile ty masz lat? - spytała jego babcia.
- 20. - odpowiedziałam niepewnie.
- To w sam raz wiek na dziecko! No, chyba że masz jakieś... - odchrząknęła. - problemy. Albo ludzie w twoim środowisku nie chcą w ogóle się rozmnażać, chociaż... nie dziwię się im.
Moje środowisko? Cholera, biorą mnie chyba tutaj za jakiegoś ufoludka. Oni są okropni. Nie wytrzymam zaraz i wybuchnę.
- Dosyć! - krzyknął Harry podrywając się od stołu tak, że zabrzęczały na nim naczynia. - Wstydzę się was! Co miało znaczyć ,,,w twoim środowisku"?! Dla was liczą się tylko pieniądze, brzydzę się wami! Powinniście mieć w dupie to, czy będę miał dzieci czy nie! Cholera, i już na pewno nie powinniście nas do tego zmuszać! Będziemy robić co nam się kurwa podoba! Nigdy nie zmusiłbym jej do tego, tylko żeby spełnić wasze chore plany! To ONA zdecyduje, kiedy będziemy mieć dzieci, i czy w ogóle będziemy je mieć! Wytrzymywałem was długo, ale teraz już nie zamierzam, bo wiem że wy się kurwa nie zmienicie.
Gdy wrzask Harry'ego ustał, cisza wypełniła powietrze.
- Nie dziwię ci się, Harry. - odparł spokojnie jego dziadek. - Tak właśnie straciliście kilka lat temu Gemma. Teraz przeżyłem jakby deja vu. Padły te same słowa. Myślę, że powinniście o tym pomyśleć. - zwrócił się do pozostałych przy stole.
Harry pokazał gestem ręki, żebym poszła. Chwilę potem opuściliśmy dom trzaskając drzwiami.
- Przepraszam cię za nich... - przyparł mnie plecami do drzwi samochodu.
Pokręciłam głową na znak, że nic się nie stało i spuściłam głowę. Mimo wszystko rozmawianie na tak intymne tematy... i te wypowiedzi Harry'ego... wszystko powodowało, że nie mogłam na niego spojrzeć.
- Ami wiesz, że to wszystko co oni mówili to bzdury? Nie myślę o tym w ogóle... mamy czas, jeśli nadal będziesz chciała ze mną się użerać...
- Kocham Cię. - odparłam i powoli znaczyłam pocałunkami drogę po szyi z jego ramienia ku podstawie szczęki.
- Ja Ciebie bardziej. - szepnąłem. Gdy spojrzałem w jej oczy zauważyłem, że są ciemniejsze niż zazwyczaj. - Dokończymy w domu to, co wczoraj nam przerwano?
W odpowiedzi wtuliła się we mnie mocniej.