środa, 21 maja 2014

Rozdział 25

- Spokojnie. - uśmiechnąłem się i uścisnąłem jej rękę widząc jak bardzo jest zdenerwowana.
- Harry ja nie pasuję do tego świata... To nie moja bajka. - odparła cicho.
- Moja też nie, ale taki mam obowiązek. - musnąłem ustami wierzch jej dłoni.
- Ale ja nie mam milionów na koncie, setek operacji plastycznych, nie mam nic! Jestem tylko głupią,biedną dziewczynką która uciekła z małego rodzinnego miasta i teraz ledwo wiąże koniec z końcem! - zachichotałem patrząc jak w panice przeszukuje swoją kosmetyczkę w poszukiwaniu czegoś co według niej miało upiększyć jej twarz. Nic jej nie pomoże.
Jest idealna, doskonała sama w sobie.
- Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Również jeśli chodzi o pieniądze. - spochmurniałem trochę. Nie mówiła mi, że ma problemy.
- Nie chcę cię wykorzystywać... nie chcę żeby komuś się wydawało że jestem z tobą dla pieniędzy. - powiedziała cicho podchodząc do lustra z tuszem do rzęs w ręku.
- Ale ja CHCĘ tobie pomóc, i ci pomogę. Mam aż za dużo tego gówna. - mruknąłem. Tak na prawdę pieniądze były moim największym problemem.
- Widzisz jak bardzo się różnimy? - zauważyłem w odbiciu w lustrze że się uśmiecha i przez chwilę przestaje maltretować swoją twarz tymi chemikaliami.
- Przeciwieństwa się przyciągają. - odparłem podchodząc do niej powoli. Pochyliłem się nad nią.
- Wyglądasz cholernie seksownie w tej sukience. - wymruczałem. - I spodziewaj się, że jak wrócimy będę zmuszony się tobą nacieszyć.
Zaczerwieniła się lekko i spuściła głowę. Jak to możliwe, że ona nadal tak reagowała? Przecież już to robiliśmy. Zawsze zasłaniała przede mną nawet dekolt sukienki...
- Wstydzisz się mnie? - spytałem.
Pokręciła głową i jak gdyby nigdy nic wróciła do maltretowania swojej twarzy.
Chciałem drążyć temat bo byłem przekonany, że teraz zaprzeczyła bo chciała uniknąć tematu, jednak nie chciałem psuć tego dnia jakąś kłótnią czy... czymkolwiek co by z tej rozmowy wynikło.
- Czekam w garażu. - odparłem tylko i zostawiłem ją samą.
Dla czego zawsze się przede mną zakrywa? Dla czego mnie okłamuje?
Ta cisza panująca w garażu zawsze mnie uspokajała. Zapach benzyny, ciche szmeranie silnika. Oparłem się o maskę samochodu wzdychając.
,,Gdyby wtedy ojciec mi pozwolił... gdybym poszedł do X-Factora moje życie było by zupełnie inne. Nie siedziałbym w tym okropnie bogatym domu... Gdyby mi się udało byłbym na tym bankiecie w roli kogoś, kto odniósł sukces w tym programie, kogoś kto spełnił marzenia, kogoś kto walczył, i wreszcie kogoś kto realizuje swoje wizje i robi to co kocha. Tymczasem będę tam jako właściciel wytwórni gdzie Ci, którzy odnieśli sukces nagrywają płyty. Tej wytwórni, do której trafiłbym gdyby..."
Znowu się tym zadręczam...
Popatrzmy na to z innej strony. Gdyby nie to, nie poznałbym Amelie...
- Harry? - cichy głos wyrwał mnie z zamyślenia. ,,O wilku mowa"
- Gotowa? - spytałem omiatając ją wzrokiem. Wyglądała idealnie.
- Tak, ale... - zawahała się i powoli do mnie podeszła. 
Delikatnie wplotła palce w moje włosy i spojrzała mi się prosto w oczy.
- Jesteś dla mnie najważniejszy i bardzo cię kocham. - wyszeptała. - Wiesz o tym?
Wzruszyłem ramionami.
Wiesz, prawda? - mocniej szarpnęła mnie za włosy... chyba za bardzo o tym nie wiedząc. Wahałem się. Oczywiście że wiem, że mnie kocha. Ale po raz pierwszy tak otwarcie i z własnej woli to powiedziała... chciałem, żeby teraz przekonywała mnie...
- Wiem. - westchnąłem. - Ale boli mnie to, że zakrywasz przede mną nawet dekolt a przy innych zachowujesz się normalnie...
- Przepraszam.... postaram się tak nie robić, ja po prostu... dziwnie na mnie działasz. - widząc moje wahanie na twarzy dodała: - ale tak pozytywnie.

Amelie's pov.
Miejsce w którym odbywał się bankiet był dokładnie taki jak myślałam: gigantyczny, nowoczesny i pełen napuszonych facetów w garniturach i kobiet w eleganckich, cholernie drogich sukienkach. Harry ścisnął moją rękę i pociągnął mnie w głąb sali. Idąc za nim ukradkiem patrzyłam na kreacje gości. Królowały marki takie jak Gucci, Alexander McQueen, Calvin Klein, Valentino ... co ja tu robię? ,,Powiedziała dziewczyna trzymająca za rękę jednego z najbogatszych ludzi na świecie który jest ubrany w garnitur Burberry i koszulę Valentino"
 - Styles! Nareszcie! - krzyknął jakiś siwiejący mężczyzna. Dla własnego dobra nie patrzyłam na kobietę uczepioną do jego ramienia.
- Witaj, Luke! - przywitał się Harry. - To jest Amelie, moja partnerka.
Wow, zostałam nazwana ,,partnerką", widać w tym świecie określenie ,,dziewczyna" jest zbyt powszechne.
Mężczyzna przeniósł swój wzrok na mnie.
- Miło mi poznać tak piękną kobietę. - odparł i szarmancko pochylił się całując moją dłoń. - Jestem Luke Martin, a to moja narzeczona.
Blondynka która do tej pory wpatrywała się w Harry'ego obojętnie skinęła mi głową.
- Przepraszam, musimy niestety was opuścić, muszę z kimś porozmawiać. - odparł Harry zmienionym głosem. Był jakiś... bardziej surowy, zimny, niższy. Dokładnie taki, jakim zwracał się do personelu wytwórni.
W oddali zobaczyłam Zayn'a i Perrie, od razu do nich się skierowaliśmy.
- Malik... Smith chce nas u siebie. - warknął cicho Harry. Spojrzałam się na niego. Był inny.
Uśmiech z twarzy Zayn'a od razu zniknął, powiedział tylko że zostawią nas na chwile, pocałował w policzek Perrie i oboje się oddalili. Harry nie powiedział mi nic. Nie powiedział kiedy wróci, gdzie idzie, nie pożegnał się...

Nie wiem ile czasu minęło, ale miałam dość tej atmosfery.
Siedziałam z Perrie w kącie gigantycznej sali zapełnionej ludźmi. Zastanawiałam się, co się stało... Denerwowały mnie te wszystkie spojrzenia kobiet skierowane na Harry'ego.
- Chcę do domu... - jęknęła Perrie przymykając oczy.
- Ja też...  Wiedziałam, że Harry nie potrzebnie mnie tu ciągnął.
- Potrzebnie. On i Zayn też nie są tu zbyt szczęśliwi, ale chciał żebyś go wspierała.
- Wspierała. - prychnęłam. - Jak nawet nie wiem gdzie jest. Pewnie pije gdzieś ile się da i cieszy się tym powodzeniem u wypudrowanych laluń.
Perrie się uśmiechnęła.
- Cieszę się że jesteś. Wcześniej musiałam to sama wytrzymywać. Teraz jesteśmy w tym razem.
- Czyli... ty wiesz coś o tych ludziach? No wiesz, na przykład o tej blondynce od Luke'a Martine'a?
- Chodzi ci o to co ją łączy z Harrym? - uśmiechnęła się.
Zachichotałam. Telepatia.
- Wiesz Amelie... nie wiem czy na prawdę chcesz to wiedzieć, bo... potem zaczniesz wypytywać o innych i....
- No bez przesady, chyba nie spał z połową tej sali nie? - zaśmiałam się.
Widząc jej skrzywioną minę straciłam pewność.
- Coś koło tego będzie... - odpowiedziała niepewnie.
_______________________________________
Muszę się Wam bez bicia przyznać że pisanie tego rozdziału szło mi strasznie ciężko.
U Was też jest tak gorąco?
Uwielbiam upały, kocham po prostu.
We wtorek wyszłam na ogród, położyłam się na leżaku nad takim mini jeziorkiem z laptopem i zaczęłam pisać. W końcu skończyło się na tym że obudziłam się 2 godziny później z napisanym jednym zdaniem xd
Dzisiaj stwierdziłam że nie może tak być i zostałam w pokoju żeby nie zasnąć.
(Odkryłam że słońce mnie usypia)
No, teraz mogę ze spokojem iść na swój leżaczek.
No to kochani
CHILL OUT ogłaszam! :D
Niedługo wakacje, już lato... czy tylko ja się tak bardzo baaaaardzo cieszę?
Choodzę do szkoły, różne stopnie zbieram
szóstki i piątki, i jedynki nie raz,
uuczę się pilnie
od niedzieli do soboty
lecz ciągle po głowie
mi chodzi taki mootyyyw:
Że jeszcze tyyylko
czerwiec
i
WAKAAAACJEEEEE
Dobra, nie przeszkadzam już wam.
Love ya! <3

 


niedziela, 18 maja 2014

Informacja

No więc tak. Wiem, dawno nie było rozdziału, przepraszam.
Mam w szkole wymianę międzynarodową. Na 3 tygodnie przyjechały do nas 34 osoby z Anglii. Przez ten czas mam oprowadzać, zapoznawać i uczyć naszego języka 4 ,,przydzielone" mi osoby xd
Przyjechali do Polski 10 maja. Myślałam że nie będę miała tyle roboty i że ze spokojem będę pisać rozdziały, ALE.
Przez ten cały tydzień nie włączałam w ogóle komputera, nie zdążyłam napisać notki że mnie nie będzie.
Mój zwykły dzień to teraz jedna wielka bieganina i poplątanie języków, raz mówię po polsku, raz po angielsku, raz po hiszpańsku... MASAKRA XD
Mam do ogarnięcia własne lekcje ( maj to miesiąc popraw i podciągań ocen ;/) i zaraz po szkole wychodzę z nimi na miasto żeby zapoznali się ze wszystkim, mam nadzieję że zrozumiecie i wybaczycie mi tą nieobecność.
We wtorek ich grupa wyjeżdża na 2 dni do Warszawy więc będę miała czas na pisanie rozdziału :)
Love ya :)

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 24

Dzisiejszy rozdział długi, dziwny i inny. Piosenka do włączenia będzie w połowie rozdziału. Tym razem jest konieczna, bez niej nie ma klimatu :D 

Enjoy!


W odpowiedzi pocałowałam go najczulej jak mogłam. Nie wiem, czy powinnam tak łatwo wybaczać ale w tym momencie w ogóle mnie to nie obchodziło. Tęskniłam za jego zapachem, uśmiechem, głosem... po prostu za nim. Widziałam jeszcze niepokój w jego oczach.
- Muszę wracać do pracy. - powiedziałam cicho.
- Masz dzisiaj wolne. - odpowiedział wzruszając ramionami i pocałował mnie w policzek.
- Nie mogę przerwać nagrań. - odsunęłam się od niego.
- Możesz. Pojedziemy do mnie i... coś porobimy. - czarujący, cwaniacki uśmiech wkradł się na jego twarz.
- Przykro mi, panie prezesie. - spojrzałam mu się prosto w oczy i pociągnęłam go za czarny krawat. - ale niektórzy mają więcej pracy niż picie whisky i podrywanie pracownic.
- Od dawna podrywam tylko jedną z pracownic, panno Evans. - wymruczał zaciskając szczękę. - I kosztuje mnie to więcej wysiłku niż gdybym podrywał miliony.
- Więc dla czego pan nie odpuści? - niby przypadkiem przejechałam ręką po jego kroczu. Odchylił do tyłu głowę a ja uśmiechnęłam się. Lubiłam tą jego niemoc gdy to robiłam.
- Ponieważ utknąłem w tym i zakochałem się w niej na zabój. - wyszeptał przygryzając płatek mojego ucha.
- Wygląda pani cholernie dobrze w tej sukience. Zwłaszcza pani pośladki. - mówiąc to zacisnął rękę na moim udzie.
- Czy pan prezes nie powinien się trochę opanować? Ktoś może zobaczyć. - odpowiedziałam drocząc się z nim i  teraz pewniej ścisnęłam jego miejsce intymne, sprawiając że z jego ust wydobył się syk.
- Pani również posyła się za daleko. - delikatnie pocałował mój dekolt.
- Harry teraz na poważnie, przestań bo ktoś zobaczy. - powiedziałam mierzwiąc jego loki.
- Tęskniłem, cholernie, kocham cię, i...
- Też cię kocham. - objęłam jego twarz dłońmi. - Ale muszę wracać do pracy. - wyszeptałam i delikatnie go pocałowałam.
- O której kończysz? - spytałem.
- Koło 18.00.
- Przyjadę po ciebie. Jedziemy do mnie. Muszę ci coś powiedzieć.- uśmiechnąłem się.
- Dobrze, ale teraz na prawdę muszę wracać do pracy.
- Nie zostawiaj mnie... jeszcze mi problem zrobiłaś... - jęknął. Zaśmiałam się widząc jego namiot w spodniach.
- Życie, panie prezesie, życie. - zniknęłam za drzwiami studia.
Harry's pov.
Ze spokojnym sumieniem, szczęśliwy poszedłem do gabinetu nadrobić tygodniową nieobecność. W zasadzie mógłbym wrócić do domu ale nie mogłem zostawiać Zayn'a z toną papierów.
,,Właściwie trzema tonami, dla ścisłości" westchnąłem patrząc na moje biurko którego nie było widać od walających się dokumentów...
Jeszcze tylko whisky, zapach Amelie i jakoś to przeżyję.

Moja praca tak na prawdę skończyła się na tym, że podpisałem jeden dokument a pozostałe 2 godziny spędziłem rozwalony na fotelu wpatrując się w okno a potem wróciłem do domu.
Mój telefon zadzwonił akurat wtedy kiedy miałem iść pod prysznic.
- Halo? - burknąłem niezadowlony.
- Harry, cholera, jutro jest ten pieprzony bankiet! - krzyknął przez słuchawkę Zayn.
- Jaki kurwa bankiet? - zaśmiałem się.
- Pamiętasz taki jeden największy kontrakt naszej firmy? - spytał ironicznie.
- Z X-Factorem?
- Bingo. Tyle się działo że wypadło mi to z głowy. Oczywiście będą tam same najbogatsze chuje, gwiazdeczki, Biebery i takie tam. Osoba towarzysząca, garniturek, i będzie ten taniec pojednawczy który jest na ważniejszych bankietach.
- Kurwa... Czasem mam ochotę po prostu rzucić to w cholerę... - jęknąłem.
- Ja też. Nawet nie wiesz jak bardzo. Kończę, muszę jechać z Perrie na zakupy nowej sukienki. - burknął.
- Powodzenia. - zachichotałem i się rozłączyłem.
Bankiet. Teraz tylko zastanawiam się jak namówię Amelie...
Ciepłe strużki wody rozluźniły mnie trochę i pozwoliły odłożyć problemy gdzieś dalej.
Nago wyszedłem z łazienki i ogarnąłem salon.
- Może jakaś romantyczna kolacja, Styles? - mruknąłem do siebie.
Spaghetti, wołowina, sałatka, czerwone wino, róże i świeczki. Idealnie.
Zadowolony z siebie miałem zabrać się za przygotowania ale przerwał mi dzwonek do drzwi.
Znowu coś mi przerywa. Jak tu żyć?
Owinąłem się ręcznikiem ( jakoś specjalnie nigdy nie przejmowałem się tym, że jestem nagi)
- Amelie? - nie kryłem zdziwienia gdy zobaczyłem moją dziewczynę.
- Mam iść? - zaśmiała się omiatając wzrokiem moje ciało tak, że przeszły mnie dreszcze.
- Nie, tylko... miałem po ciebie przyjechać...
- O 18. Jest 19. - uśmiechnęła się.
- Cholera... - walnąłem się w czoło. Gdy weszła zakluczyłem drzwi.
- Nic się nie stało. Chciałam się przejść. - cmoknęła mnie w policzek.
- Tak chłodno? - mruknąłem. Zrozumiała o co mi chodzi i namiętnie wessała się w moje usta.
- Po co miałam przyjść?
 Włącz KONIECZNIE
<Jackie DeShannon - What the world needs now is love (sweet love)>
( gdy Harry włącza muzykę do tańca to właśnie ten utwór)
- Bo... planowałem romantyczną kolację, spaghetti, wołowina, wino, róże, świeczki... ale ...- zacząłem wyliczać a potem się skrzywiłem.
- Ale? - zaśmiała się.
- Tak jakby nie ma wołowiny, makaron się skończył, wina nie ma, róże zwiędły bo za długo trzymałem je w samochodzie a świeczki... myślę że mam jedną... mam nadzieję... - podrapałem się w tył głowy. ,,Jestem tak romantyczny, jak za przeproszeniem z koziej dupy trąba" Pięknie to ująłem.
Wybuchła śmiechem.
Skopałem.
- Jaki ja jestem beznadziejny. - zacząłem śmiać się z nią ze swojej własnej głupoty.
- A co chciałeś mi powiedzieć? - uśmiech nie zszedł z jej twarzy.
- Ym... tak właściwie to dziwnie wyszło, bo chciałem po prostu cię tu zwabić, ale teraz na prawdę muszę ci coś powiedzieć. Jutro jest bankiet, taki z jakimiś naburmuszonymi bogaczami i piosenkareczkami i będzie walc angielski i muszę tam być z osobą towarzyszącą. - nie dość że romantyczny to umiem pięknie składać wypowiedzi. Jestem doskonały...
- Co? Ja i jacyś milionerzy? Walc? Harry ja nie umiem tańczyć. Ja nie pasuję do tego świata.- westchnęła śmiejąc się.
- W takim razie dla czego jesteś z najmłodszym milionerem świata? - poruszyłem specjalnie brwiami.
- Taki z ciebie milioner jak ze mnie tancerka. - odparła ironicznie.
- Ja nauczę cię tańczyć. - uśmiechnąłem się. - czekaj, włączę jakieś romantyczne gówno.
Znalazłem idealne romantyczne badziewie. Gdy poleciały z głośnika pierwsze dźwięki muzyki Amelie zachichotała. Podszedłem do niej powoli podśpiewując specjalnie mrukliwym głosem:
,,What the wordl needs now ..."
- Niee, Harry, błagam! - nie przestawała się śmiać.
,,...is love..."
Uśmiechając się położyłem rękę na jej talii i zmusiłem, by jedną oplotła mój kark a drugą splotła razem z moją.
,,...sweet love..."
- Po prostu popłyń. Zaczynasz od prawej nogi do przodu, dostawiasz, stajesz na palcach, opadasz przesuwając lewą na bok i dostawiasz do niej prawą, stajesz na palcach, a potem lewą do tyłu, prawą na bok i tak w kółko. - odparłem a ona lekko zdezorientowana kiwnęła głową.
Gdy zaczęliśmy stawiać pierwsze kroki w tańcu widziałem, że skupiła całą uwagę na swoich nogach. Była skupiona, spięta. Słodko przygryzała wargę gdy się pomyliła.
- Spokojnie kochanie. - uśmiechnąłem się. - Po prostu poczuj rytm tego badziewia. Popatrz na mnie. Ja poprowadzę.
Niepewnie przeniosła wzrok na mnie.
- Raz, dwa, trzy...
Tym razem poszło lepiej. Patrzyliśmy się sobie prosto w oczy.
,,What the world needs now, is love, sweet love..."
Gdy zmusiłem, by jej noga powędrowała na ukos tak, byśmy zaczęli zataczać koła spanikowała zupełnie i pogubiła się.
Lekko cmoknąłem ją w usta i ścisnąłem rękę.
Jeszcze raz. I kolejny.
I w końcu się udało. Swobodnie przemieszczała nogi , poruszała się lekko i chyba nawet całkiem dobrze się zgraliśmy.
Byłem w niebie.
,, What the world needs..."
Zacząłem mruczeć jej do ucha na co się uśmiechnęła.
Ja opasany tylko ręcznikiem, z mokrymi i oklapniętymi od prysznica włosami. Ona w idealnej sukience. Tańczyliśmy czasem potykając się i śmiejąc się z własnych błędów na tle zaśmieconego salonu, butelek od niedopitej whisky. Nie było świeczek ani róż. Zamiast spaghetti i wołowiny była zupka chińska z paczki, a zwiędłe róże niedbale włożone do zbyt małego wazonu dopełniały dziwnemu widokowi uroku. Dla czego uroku? Bo byliśmy razem. Amelie i ja.
Romantyczne, badziewne dźwięki kojarzące się z filmem komediowo - romantycznym. I może teraz rzeczywiście ta scena nadawałaby się do takiego filmu. Ale to miało magię. Bo tylko z Amelie wszystko na co nie zwróciłbym normalnie uwagi stawało się czymś bardzo ważnym.
_____________________________________
No i jak? :D

Proszę każdego o komentarz :)







piątek, 2 maja 2014

Rozdział 23

Moim zdaniem pasuje, więc jeśli lubisz słuchać muzyki do czytania to włącz <Oasis - Wonderwall>

Histeria? Nie.
Nieszczęście? Nie.
Rozpacz? W pewnym sensie tak.
Choroba psychiczna? Nie.
Szaleństwo? Można tak powiedzieć.
Upity, z bolącą głową, załamany, mokry od własnych łez, pogrążony w swojej własnej głupocie i zaślepieniu siedziałem w domu wtulony w koszulkę w której była Amelie.
Chciałem wstać - nie mogłem, bo za bardzo kręciło mi się w głowie.
Gdy dzwoniłem zamiast mówić tego co tak na prawdę chcę to oskarżałem ją tylko o co raz gorsze rzeczy. Według drugiego mnie Amelie przespała się z całą firmą...
Dzwonek do drzwi rozsadził mi głowę. Na wpół żywy powlokłem się i niechętnie je otworzyłem.
- Człowieku co z tobą? - spytał Zayn jak burza wparowując do mojego domu i zamykając za sobą drzwi.
- Umieram. - uśmiechnąłem się głupio.
- Jesteś nachlany w trzy dupy. - stwierdził przystawiając do mnie nos.
Czknąłem i zachichotałem.
- Usiądź. - polecił stanowczo i udał się do kuchni. Wrócił ze szklanką wody.
- Wypij. - podał naczynie i uważnie zaczął mi się przyglądać.
Potem dał mi 3 razy z liścia i te całe jego zabiegi poskutkowały chwilowym otrzeźwieniem.
- Co ty najlepszego wyprawiasz? - głośno wypuścił powietrze z ust.
- Zdycham. - westchnąłem.
- Minął tydzień a ty kurwa nie zrobiłeś nic! Człowieku zależy ci w ogóle? - spytał ostro.
- Zayn za każdym razem jak próbuję z nią rozmawiać to oskarżam ją o coraz gorsze rzeczy. Wariuję gdy jej nie ma. Chcę się zabić gdy myślę że ktoś mógł ją kochać tak jak ja, że ktoś może mi ją zabrać, że ona może pokochać kogoś innego.
- Powinniście na spokojnie porozmawiać. Harry ona na prawdę cię kocha.
- Ale nie zaprzeczyła kiedy się spytałem czy kocha Matt'a...
- A dałeś jej w ogóle szansę na odpowiedź?
No właśnie. Kolejna moja wada. Czy ja mam w ogóle jakieś zalety?
- Nie... - odparłem cicho.
- No właśnie. - pokręcił głową.
- Przyszła do pracy dzisiaj? - spytałem.
W odpowiedzi pokiwał głową.
- Jadę tam.
Amelie's pov.
Westchnęłam układając kolejną płytę w odtwarzaczu. Dałam znak Perrie żeby zaczęła śpiewać. Reszta jej zespołu usiadła i uważnie zaczęła się wsłuchiwać.
Jak tak na nią patrzyłam to co raz bardziej popadałam w depresję.
Śliczna, zawsze uśmiechnięta, pewna siebie, miła dla wszystkich, utalentowana, sławna, bogata...
A ja byłam jedynie ledwo wiążącą koniec z końcem studentką, wiecznie zdołowaną i nie wyróżniającą się niczym szczególnym. Tak samo jej przyjaciółki z Little Mix. Gdy weszły do studia poczułam się jak gorsza, szara myszka...
Głosu Perrie nie musiałam w ogóle redukować, pozostało tylko przegrać na płytę. Automatycznie jak robot robiłam wszystkie czynności.
Nagle ktoś gwałtownie wszedł do studia. Odwróciłam się. To był moment.
Rozwiane, poczochrane włosy, usta zaciśnięte w kreskę. Błyszczące zielone oczy i zmarszczka między brwiami. Idealnie dopasowane spodnie, bordowa koszula i czarny płaszcz. Harry.
- Możemy porozmawiać skarbie? - spytał zachrypniętym głosem.
- Skończę nagranie. - odpowiedziałam i się odwróciłam starając się ignorować to jak mnie nazwał. Tak na prawdę w środku wszystko we mnie buzowało.
Przywitał się z Jade, Jesy i Leigh-Anne i usiadł obok nich.
Gdybym była facetem to pewnie też wybrałabym je a nie mnie...
Solówki Perrie choć idealne i miło się ich słuchało to dłużyły się strasznie. Byłam ciekawa czy Harry po raz chyba 5 w tym tygodniu chce mnie nazwać dziwką.
Harry's pov.
Nerwowo stukałem palcami w kolano. Niby rozmawiałem z Leigh i Jesy ( Jade nie odzywała się do mnie od czasu naszego... romansu, nie wiem jak to nazwać) ale tak na prawdę patrzyłem się na Amelie i układałem sobie w głowie formułkę żeby nic tym razem nie spieprzyć.
,,Jaki ona ma zajebisty tyłek w tej sukience!" Moje drugie ja zaczęło się zachwycać. No błagam, nie w tym momencie....
Gdy tylko zobaczyłem jej porozumiewawcze spojrzenie poderwałem się i poszedłem za nią.
- Mam dużo roboty więc błagam cię, pospiesz się. - odparła obojętnie.
- Przepraszam... - wyszeptałem. - Przepraszam, ja nie wiem dla czego tak wybuchłem, po prostu...
- Kilka razy? Za każdym razem nazwałeś mnie dziwką! - jej oczy się zaszkliły a mi ścisnęło się serce. Nie chcę być nigdy jej powodem łez...
- Wszystko przez to że tak cholernie cię kocham. - zacisnąłem zęby. - Tak mocno, że boli mnie każde spojrzenie jakiegoś faceta skierowane na ciebie, że nie wytrzymuję już bez ciebie, wariuję...
Zbliżyłem się do niej. To po prostu jest niewytłumaczalne. W jakiś toksyczny i szkodliwy dla nas sposób jesteśmy połączeni strasznie mocno, i za cholerę nie idzie tego przerwać. Stała się dla mnie rozpaczliwie ważna jako jedyna istota którą kiedykolwiek kochałem. Moja pierwsza i jedyna prawdziwa miłość. Moja obsesja.
- Po prostu chorobliwie cię kocham. - wpiłem się w jej usta. Powiedziałem znowu za mało, a zasługiwała na cały poemat...
,,Backbeat the word was on the street
That the fire in your heart is out
I'm sure you've heard it all before
But you never really had a doubt
I don't believe that anybody feels
The way I do about you now

And all the roads we have to walk are winding
And all the lights that lead us there are blinding
There are many things that I would like to say to you
But I don't know how

Because maybe
You're gonna be the one that saves me
And after all
You're my wonderwall"
_____________________________________________
___________________
BaDumTsss!
Osobiście nie zaliczam tego rozdziału do najlepszych ale trudno ;c
Ostatnio słuchałam sobie Oasis'a i nagle złota myśl:
,,Cholera, jak to pasuje do tego rozdziału!" xd
Proszę każdego kto przeczyta o komentarz :)