Pisanie rozdziału 11 idzie powoli bo nie mam czasu, więc jest taka długa przerwa za co przepraszam. Dziękuję za wyświetlenia, komentarze! Rozdział jutro.
+
Odblokowałam opcję komentarzy dla anonimowych użytkowników. Teraz wszyscy mogą komentować!
Love xx
piątek, 28 lutego 2014
niedziela, 23 lutego 2014
Rozdział 10
Pisząc słuchałam tego: >klik< (wprowadza w klimat)
Harry's pov.
Pikanie aparatury, monotonna cisza, nierówny oddech Amelie, duszący zapach szpitalnych lekarstw, wszechogarniająca biel, i do tego moje problemy z samym sobą powodowały u mnie uczucie, jakbym głupiał. Beznadziejnie siedziałem na twardym, skrzypiącym krześle pomalowanym białą farbą która była już obdrapana. Kiwałem się do przodu i do tyłu, jakby to miało pomóc. Wczoraj myślałem, że nie może być gorzej. Teraz popadam chyba w chorobę psychiczną. Prosiłem ją o przyjaźń, i gdy nie otrzymywałem przez dłuższy czas odpowiedzi, wariowałem jakby z tęsknoty (chociaż to nie możliwe). Później, nakrzyczałem na nią i nazwałem dziwką. Lekko napity wsiadłem za kółko, a potem wszystko działo się potwornie szybko. W tym momencie nie obchodziły mnie nagłówki gazet. Nie obchodziła mnie wytwórnia, czy ojciec który pewnie teraz rozwala wszystko bo zniszczyłem reputację jego i firmy. Miałem gdzieś to, że pewnie odbiorą mi prawo jazdy. Myślałem tylko o NIEJ. ZNOWU zajmowała wszystkie moje myśli. Teraz żałowałem tego wszystkiego, co jej powiedziałem. Nie znałem jej. Wtedy gdy przyłapałem ją z tymi cholernymi tabletkami, jak idiota myślałem o sobie. Jak zawsze dbałem o swój interes, i nie zauważałem, że może mieć problemy. Nie sprawdziłem, czy jeszcze je zażywa, tylko jak ostatni dupek szantażowałem ją. I to nie prawda, że o wiele ładniejsze kobiety od niej lgną do mnie. To ona przyćmiewa urodą wszystkie inne!
- Jaki ja byłem głupi! - jęknąłem cicho chwytając jej bladą, zimną dłoń. Nadal nie wiem, dla czego ona na mnie tak działa. Nie chodzi już o chęć zdobycia, chociaż ona nadal we mnie jest, czuję teraz coś innego. Tylko znowu nie wiem, co.
Nagle jakiś dźwięk przerwał mój stan otępienia, do sali zaczęli wbiegać lekarze a ja znów nie wiedziałem co się dzieje. Zostałem ,,wyproszony" z sali. Czułem ból. Okropny ból w sercu, który towarzyszył mi ostatnio bardzo często.
- Przepraszam, panie Styles, co z pana dziewczyną? - podszedł do mnie jakiś dziennikarz. Miałem ochotę wywalić go przez okno. Dosłownie.
- To nie jest moja dziewczyna. - opanowanie w tej chwili przychodziło mi na prawdę ciężko. - i na prawdę, dajcie mi spokój, bo nie będę udzielał dzisiaj żadnych wywiadów!
Mężczyzna bezszelestnie oddalił się, pozostawiając mnie samego, z moimi problemami i myślami.
Potrąciłem ją. Przeze mnie może być kaleką. Nie mogę na siebie patrzeć. Nie mogę opisać tego, co dzieje się ze mną. Cały się trzęsę. Chcę płakać, krzyczeć, wrzeszczeć, jak bardzo życie jest popierdolone
W korytarzu zobaczyłem biegnącego Louisa.. Gdy tylko mnie zobaczył, jego przestraszona twarz zmieniła wyraz na wkurzoną. Nie dziwię się mu. Sam też taki bym był.
- Ty.... - zacisnął szczękę. - ty chuju!
Wypuściłem głośno powietrze z płuc. On wie o wszystkim?
Stanęliśmy twarzą w twarz. Byłem trochę od niego wyższy.
- Płakała przez ciebie. Codziennie. Ty ciągle ją dręczyłeś. Wiem o wszystkim. Rozwaliłbym ci tą twoją mordę, gdyby nie to, że Amelie pewnie by się do mnie nie odezwała. - warknął przez zaciśnięte zęby.
Chyba zauważył moje zdziwienie na jego słowa, bo zaśmiał się pod nosem, i kontynuował:
- Ona cię kocha. I jednocześnie nienawidzi. Sama o tym nie wie, albo nie chce do siebie tego dopuścić. Jeśli stało się jej coś poważnego, zabiję cię. - jego twarz wręcz pałała nienawiścią, a ja byłem cholernie zdezorientowany.
- Przepraszam panów... - usłyszeliśmy głos za sobą. Jednocześnie się odwróciliśmy, i ujrzeliśmy lekarza.-ktoś z was jest z rodziny pani Evans?
- Ja jestem jej przyjacielem, a on... - Louis spojrzał na mnie.
- Ja jestem nikim. - odparłem spokojnie, i kątem oka obserwowałem zdezorientowanie na twarzy Tomlinson'a. Lekarz chyba to zignorował, bo niewzruszony kontynuował:
- W takim razie nie mogę udzielić informacji, przepraszam. - odparł i spokojnym krokiem oddalił się.
Wpatrywaliśmy się w niego jak idioci, dopiero gdy Louis pierwszy się ocknął.
- Ale... jej rodzina jest daleko i... nie ma z nimi najlepszych układów, mieszka ze mną, jest dla mnie jak siostra! - krzyknął Louis. Poskutkowało. Siwy mężczyzna odwrócił się, i krótko zaprosił go do gabinetu.
Próbowałem uspokoić mój przyśpieszony oddech, ale nie udawało mi się to. Nadal roztrzęsiony usiadłem na krześle. Ona mnie kocha? Nie, to nie możliwe. Przecież... cholera, o wiele łatwiej byłoby, gdybym był już w jakimś PRAWDZIWYM związku!
Ona mnie nienawidzi. Tak samo jak ja ją. ,,W takim razie dla czego tu sterczysz?" Moje wredne ja postanowiło mi akurat teraz podokuczać. Świetnie. Do mojej choroby psychicznej dodajmy w takim razie rozdwojenie jaźni. Sterczę tutaj, bo przecież ją potrąciłem, muszę wiedzieć czy coś jej się stało. Tak zachowałby się każdy. ,,A czy każdy martwiłby się tak jak ty? Oh, i przecież jeszcze przed kilkoma minutami przyznałeś sobie, że przyćmiewa urodą inne." Tak. Jest piękna. Ale tylko z zewnątrz. W środku jest idiotką, dla tego jej nienawidzę. ,,Powiedział ktoś, kto jest święty."
Pokręciłem głową. Jestem idiotą. Co ona ze mną zrobiła? Co się ze mną dzieje?
,,Zakochałeś się." Nie! Ja nie kocham nikogo, i nigdy nie pokocham.
Moją walkę z samym sobą przerwało mi nadejście Louisa.
- Możemy wejść. Ma tylko złamaną nogę, i jest trochę poobijana. - odparł chłodno. - I jeszcze za to zapłacisz.
Bez słowa podążyłem za nim do sali. Bałem się. Jak ona na mnie zareaguje? Na jej widok moje serce jakoś szybciej zabiło. Była tak potwornie blada...
Stanąłem przy drzwiach, obserwując jak Louis czule ją przytula i całuje w policzek. Dla czego chcę być na jego miejscu? ,,Bo ją kochasz." Nie kocham jej.
- Masz gościa. - Tomlinson powiedział cicho, a ja cały się trzęsąc podszedłem do szpitalnego łóżka.
Odwróciła głowę w drugą stronę.
- Nie chcę cię widzieć.... Podobno jestem dziwką, prawda? - widziałem, że każde słowo sprawia jej ból. Czułem się okropnie, myślałem że rozpłaczę się z bezradności na środku sali.
- Nie... Amelie, to wszystko co powiedziałem... - wahałem się, plątałem we własnych słowach widząc jej łzy. Skrzywdziłem ją. Znowu.
- Wyjdź. - szepnęła.
Louis posłał mi znaczące spojrzenie, a jego oczy też były zaszklone. On się o nią troszczył. Ja też chciałem!
Ale z drugiej strony ona mnie nie chce. Ja w jakiś niewytłumaczalny sposób cierpię przez nią. Ta nienawiść chyba zachodzi już za daleko. Może rzeczywiście lepiej będzie, jeśli odejdę? Stracimy kontakty i oboje na tym skorzystamy. ,,Popełniasz błąd." Nie. To będzie najlepsze wyjście.
- Mam tak po prostu odejść? Masz zamiar traktować mnie jak obcego? - spytałem, a moje serce właśnie chyba pękło na miliony ostrych kawałków, który rozdzierały mnie w środku.
- Lepiej byłoby, gdybyśmy się nie poznali. - powiedziała ledwo słyszalnie.
Wyszedłem.
Tak po prostu.
Miałem sucho w ustach. Było mi niedobrze. Wszystko mnie bolało. Nie chciałem wychodzić, ale wiem, że tak będzie lepiej.
You turn, and I learn that the walls come falling down
Not a word, only heard what my friends could tell me now
I feel love when I see your face
But all these scars, I can't replace
Shock me hard, hit me hard, and I don't know what you say...
Not a word, only heard what my friends could tell me now
I feel love when I see your face
But all these scars, I can't replace
Shock me hard, hit me hard, and I don't know what you say...
_________________________________________________________
Przyznam się, że troszkę płakałam to pisząc xd Cytat pochodzi z piosenki Litte Mix - Towers.
*zostaw komentarz :)*
sobota, 22 lutego 2014
Rozdział 9
*tydzień później*
- Co ja mam zrobić? - spytałem okrążając gabinet już chyba po raz 100 dzisiaj. Zamiast odpowiedzi poczułem na sobie zmartwione spojrzenie przyjaciela.
- Harry... może weź urlop... odpocznij... - wahał się Zayn. Sytuacja była trudna. Po rozmowie z Amelie na Tower Bridge, widziałem się z nią raz, powiedziała mi, że potrzebuje czasu. Dla mnie, ten czas był morderczym cierpieniem. Najgorsze jest to, że nie wiedziałem do cholery jasnej CZEMU!?
Szalałem, wariowałem, popadałem w chorobę psychiczną. a wszystko za sprawą znienawidzonej stażystki.
- Zayn, co się ze mną dzieje? - spytałem łykając kolejne litry whisky.
- Może po prostu idź do niej? Jeszcze jest w studiu. - powiedział Malik ignorując moje poprzednie pytanie. No właśnie, to by było takie proste. Ale Louis coś podejrzewa. Obserwuje, pilnuje jej. Nie chcę tam iść. Kolejny dowód, że coś mi się popieprzyło, nie chcę gdzieś iść, bo nie chcę się narażać MOJEMU PRACOWNIKOWI. Muszę o niej przestać myśleć. Tylko jak ja to mam zrobić?
- Pójdę po nią. - powiedział nagle brunet i nie czekając na moją odpowiedź wyszedł. Nagle do głowy wpadł mi świetny pomysł. Kto zawsze odciągał mnie od problemów z rodzicami i wytwórnią? Dylan. Mój brat ma do tego zdolności. Bez głębszych zastanowień wybrałem do niego numer.
- Tak? - usłyszałem jego głos w słuchawce.
- Słuchaj, młody, dzisiaj przyjeżdżam i zabieram cię do siebie. Co ty na to? - spytałem mając nadzieję, że mój brat to zaakceptuje.
- Super! Tylko nie wiem, czy ojciec mi pozwoli. Trochę gorzej idzie mi ostatnio z angielskiego... - nagle się zmartwił, a jego głos nie był już taki radosny.
- Na pewno pozwoli! Przyjadę po pracy. - odparłem i natychmiast po tym jak skończyłem wypowiedź, do gabinetu wszedł Zayn, a za nim... ktoś, kto jest źródłem wszystkich moich problemów. Ktoś, kto zmącił moje spokojne życie. Najgorsze było to, że nie wiedziałem dla czego tak na mnie działała.
- Słuchaj młody, pakuj się, a ja muszę kończyć bo przyszła do mnie... przyjaciółka. - uważnie się na nią spojrzałem, ale ta jakby niewzruszona wpatrywała się w okno, i nie zwracała na mnie uwagi.
- Dobrze, i pozdrów Amelie! - krzyknął zanim się rozłączyłem.
Odłożyłem telefon na szklany blat.
- Witaj Amelie. - odparłem posyłając znaczące spojrzenie Malikowi typu ,,Grzecznie proszę, wyjdź bo przeszkadzasz"
Kiwnął głową i po chwili nie było go już w pomieszczeniu. Wstałem zza biurka i podszedłem do nadal niewzruszonej brunetki.
- Zastanowiłaś się już? - spytałem, a moje serce dziwnie zabolało gdy ona oddaliła się i starała się na mnie nie patrzeć.
- Dobrze. Możemy SPRÓBOWAĆ być przyjaciółmi, a potem dasz mi spokój, bo ja po prostu wiem, że zawsze będziesz chamskim dupkiem który myśli, że wszystko mu wolno. - odezwała się cicho, ale jej słowa wyraźnie docierały do mnie i brzmiały mi jeszcze w głowie. Dla czego do cholery się tak tym przejmuję? Ja nigdy o nic nie prosiłem, a ten kto stawia warunki, musi krótko mówiąc wypierdalać! KONIEC Z TYM!
- Wiesz co? Wkurzasz mnie. Ja chcę jakoś się poprawić, a ty nadal odgrywasz obrażoną na cały świat dziwkę! Nie potrzeba mi twojej łaski! Wiele kobiet o wiele od ciebie ładniejszych lgnie do mnie! Zachowujesz się jak jakaś cierpiąca od wszystkiego idiotka!- wrzasnąłem wyładowując wszelkie emocje. Nie ulżyło mi. Było gorzej, bo widziałem że Amelie powstrzymuje teraz łzy.
Zapanowała cisza. Ja stałem, i bałem się poruszyć. Nie wiedziałem, co mam robić. Nie chciałem tego mówić. Tych słów nigdy, przenigdy nie powinna usłyszeć, ale jak to ze mną bywa - robię, później myślę.
Nadal wpatrywała się w okno, a jej oczy były błyszczące od łez, nadal jednak żadna nie spłynęła po jej policzku. Jej sylwetka wydawała się jeszcze drobniejsza w dużym, grubym swetrze i kontrastujących przy nim, obcisłych legginsach, ukazujących jej drobne nogi. Nie może tak mną pomiatać, nawet mimo tej swojej niewinności się nie poddam. Rozwaliła mi psychikę.
- Czy ty w ogóle wiesz coś o miłości, przyjaźni? Ty nigdy tego nie doświadczyłeś. Jesteś tylko pieprzonym bogaczem, który nie ma pojęcia o życiu. Jak myślisz, czemu zażywałam te cholerne, nielegalne tabletki? Miałam jakiś powód! - powiedziała cicho. Wyszła, zostawiając mnie samego z jeszcze bardziej rozwaloną psychiką niż przed jej wizytą.
Po kilku minutach do pomieszczenia wszedł Malik.
- Mówiłem POROZMAWIAJ,a nie WRZESZCZ WYZYWAJĄC OD DZIWEK. - powiedział krzyżując ręce.
- Należało jej się. - powiedziałem chłodno, nalewając sobie whisky. To zawsze mnie uspokajało.
- Zachowujesz się jak kobieta w ciąży. Najpierw umierasz z tęsknoty, a potem... - musiałem to przerwać. Miałem dość cholernych kazań, a filozofie Zayn'a wkurzały mnie już potwornie.
- Zayn do cholery! Nie pomagasz mi, tylko pogarszasz sprawę! JA SAM wiem dobrze, co mam robić, i nie żałuję tego, co jej powiedziałem! - krzyknąłem. Gwałtownie wstałem wylewając whisky. Sięgnąłem po płaszcz z wieszaka i wybiegłem jak huragan z biura, a potem opuściłem wytwórnię.
Piłem, jestem wściekły, ale mimo to usiadłem za kółko.
Amelie's pov.
Po prostu wyszłam, tłumacząc Louisowi, że źle się czuję. Wyszłam z wytwórni i tak jak wczoraj szłam, pozwalając dać upust łzom. Znów płaczę przez niego. Zastanawia mnie jedno. Jeśli znienawidzona osoba robi takie rzeczy... to nie powinno się reagować w ten sposób, jak ja to robię... a przynajmniej nie w takim stopniu. Powinnam przestać się przejmować, wyjechać... sama nie wiem. Ale z drugiej strony, gdzie mam wyjechać? Jestem w sytuacji bez wyjścia. Jeśli zostanę w Londynie to cierpię z niewiadomych przyczyn przez Harry'ego.
Zatrzymuję się przed przejściem dla pieszych, rozglądam się i wchodzę na ulicę. Nagle... pisk opon, ból, ciemność, krzyki i.... Harry?!
_________________________________________________________________
Rozdział krótki, ale mam nadzieję że jesteście zadowoleni z akcji. Mam jakiś niewyjaśniony przypływ weny, więc może następny rozdział pojawi się już jutro, nie obiecuję oczywiście, ale to bardzo możliwe :))
- Co ja mam zrobić? - spytałem okrążając gabinet już chyba po raz 100 dzisiaj. Zamiast odpowiedzi poczułem na sobie zmartwione spojrzenie przyjaciela.
- Harry... może weź urlop... odpocznij... - wahał się Zayn. Sytuacja była trudna. Po rozmowie z Amelie na Tower Bridge, widziałem się z nią raz, powiedziała mi, że potrzebuje czasu. Dla mnie, ten czas był morderczym cierpieniem. Najgorsze jest to, że nie wiedziałem do cholery jasnej CZEMU!?
Szalałem, wariowałem, popadałem w chorobę psychiczną. a wszystko za sprawą znienawidzonej stażystki.
- Zayn, co się ze mną dzieje? - spytałem łykając kolejne litry whisky.
- Może po prostu idź do niej? Jeszcze jest w studiu. - powiedział Malik ignorując moje poprzednie pytanie. No właśnie, to by było takie proste. Ale Louis coś podejrzewa. Obserwuje, pilnuje jej. Nie chcę tam iść. Kolejny dowód, że coś mi się popieprzyło, nie chcę gdzieś iść, bo nie chcę się narażać MOJEMU PRACOWNIKOWI. Muszę o niej przestać myśleć. Tylko jak ja to mam zrobić?
- Pójdę po nią. - powiedział nagle brunet i nie czekając na moją odpowiedź wyszedł. Nagle do głowy wpadł mi świetny pomysł. Kto zawsze odciągał mnie od problemów z rodzicami i wytwórnią? Dylan. Mój brat ma do tego zdolności. Bez głębszych zastanowień wybrałem do niego numer.
- Tak? - usłyszałem jego głos w słuchawce.
- Słuchaj, młody, dzisiaj przyjeżdżam i zabieram cię do siebie. Co ty na to? - spytałem mając nadzieję, że mój brat to zaakceptuje.
- Super! Tylko nie wiem, czy ojciec mi pozwoli. Trochę gorzej idzie mi ostatnio z angielskiego... - nagle się zmartwił, a jego głos nie był już taki radosny.
- Na pewno pozwoli! Przyjadę po pracy. - odparłem i natychmiast po tym jak skończyłem wypowiedź, do gabinetu wszedł Zayn, a za nim... ktoś, kto jest źródłem wszystkich moich problemów. Ktoś, kto zmącił moje spokojne życie. Najgorsze było to, że nie wiedziałem dla czego tak na mnie działała.
- Słuchaj młody, pakuj się, a ja muszę kończyć bo przyszła do mnie... przyjaciółka. - uważnie się na nią spojrzałem, ale ta jakby niewzruszona wpatrywała się w okno, i nie zwracała na mnie uwagi.
- Dobrze, i pozdrów Amelie! - krzyknął zanim się rozłączyłem.
Odłożyłem telefon na szklany blat.
- Witaj Amelie. - odparłem posyłając znaczące spojrzenie Malikowi typu ,,Grzecznie proszę, wyjdź bo przeszkadzasz"
Kiwnął głową i po chwili nie było go już w pomieszczeniu. Wstałem zza biurka i podszedłem do nadal niewzruszonej brunetki.
- Zastanowiłaś się już? - spytałem, a moje serce dziwnie zabolało gdy ona oddaliła się i starała się na mnie nie patrzeć.
- Dobrze. Możemy SPRÓBOWAĆ być przyjaciółmi, a potem dasz mi spokój, bo ja po prostu wiem, że zawsze będziesz chamskim dupkiem który myśli, że wszystko mu wolno. - odezwała się cicho, ale jej słowa wyraźnie docierały do mnie i brzmiały mi jeszcze w głowie. Dla czego do cholery się tak tym przejmuję? Ja nigdy o nic nie prosiłem, a ten kto stawia warunki, musi krótko mówiąc wypierdalać! KONIEC Z TYM!
- Wiesz co? Wkurzasz mnie. Ja chcę jakoś się poprawić, a ty nadal odgrywasz obrażoną na cały świat dziwkę! Nie potrzeba mi twojej łaski! Wiele kobiet o wiele od ciebie ładniejszych lgnie do mnie! Zachowujesz się jak jakaś cierpiąca od wszystkiego idiotka!- wrzasnąłem wyładowując wszelkie emocje. Nie ulżyło mi. Było gorzej, bo widziałem że Amelie powstrzymuje teraz łzy.
Zapanowała cisza. Ja stałem, i bałem się poruszyć. Nie wiedziałem, co mam robić. Nie chciałem tego mówić. Tych słów nigdy, przenigdy nie powinna usłyszeć, ale jak to ze mną bywa - robię, później myślę.
Nadal wpatrywała się w okno, a jej oczy były błyszczące od łez, nadal jednak żadna nie spłynęła po jej policzku. Jej sylwetka wydawała się jeszcze drobniejsza w dużym, grubym swetrze i kontrastujących przy nim, obcisłych legginsach, ukazujących jej drobne nogi. Nie może tak mną pomiatać, nawet mimo tej swojej niewinności się nie poddam. Rozwaliła mi psychikę.
- Czy ty w ogóle wiesz coś o miłości, przyjaźni? Ty nigdy tego nie doświadczyłeś. Jesteś tylko pieprzonym bogaczem, który nie ma pojęcia o życiu. Jak myślisz, czemu zażywałam te cholerne, nielegalne tabletki? Miałam jakiś powód! - powiedziała cicho. Wyszła, zostawiając mnie samego z jeszcze bardziej rozwaloną psychiką niż przed jej wizytą.
Po kilku minutach do pomieszczenia wszedł Malik.
- Mówiłem POROZMAWIAJ,a nie WRZESZCZ WYZYWAJĄC OD DZIWEK. - powiedział krzyżując ręce.
- Należało jej się. - powiedziałem chłodno, nalewając sobie whisky. To zawsze mnie uspokajało.
- Zachowujesz się jak kobieta w ciąży. Najpierw umierasz z tęsknoty, a potem... - musiałem to przerwać. Miałem dość cholernych kazań, a filozofie Zayn'a wkurzały mnie już potwornie.
- Zayn do cholery! Nie pomagasz mi, tylko pogarszasz sprawę! JA SAM wiem dobrze, co mam robić, i nie żałuję tego, co jej powiedziałem! - krzyknąłem. Gwałtownie wstałem wylewając whisky. Sięgnąłem po płaszcz z wieszaka i wybiegłem jak huragan z biura, a potem opuściłem wytwórnię.
Piłem, jestem wściekły, ale mimo to usiadłem za kółko.
Amelie's pov.
Po prostu wyszłam, tłumacząc Louisowi, że źle się czuję. Wyszłam z wytwórni i tak jak wczoraj szłam, pozwalając dać upust łzom. Znów płaczę przez niego. Zastanawia mnie jedno. Jeśli znienawidzona osoba robi takie rzeczy... to nie powinno się reagować w ten sposób, jak ja to robię... a przynajmniej nie w takim stopniu. Powinnam przestać się przejmować, wyjechać... sama nie wiem. Ale z drugiej strony, gdzie mam wyjechać? Jestem w sytuacji bez wyjścia. Jeśli zostanę w Londynie to cierpię z niewiadomych przyczyn przez Harry'ego.
Zatrzymuję się przed przejściem dla pieszych, rozglądam się i wchodzę na ulicę. Nagle... pisk opon, ból, ciemność, krzyki i.... Harry?!
_________________________________________________________________
Rozdział krótki, ale mam nadzieję że jesteście zadowoleni z akcji. Mam jakiś niewyjaśniony przypływ weny, więc może następny rozdział pojawi się już jutro, nie obiecuję oczywiście, ale to bardzo możliwe :))
zostaw komentarz :)
piątek, 21 lutego 2014
Rozdział 8
Moje życie było pełne łez. Zabrzmiało to głupio, ale tak jest. Dorastałam w biednym domu, moi rodzice ledwo wiązali koniec z końcem. Bogaci sąsiedzi mieli syna w moim wieku, który odkąd pamiętam dręczył mnie, prześladował, w późniejszych latach zdarzało się też, że obmacywał. Szantażował, że jeśli komuś powiem, doniesie na policję, i przekształci to wszystko na moją niekorzyść, dodając że wynajmie sobie najlepszego prawnika, kiedy ja nie miałam żadnych pieniędzy. Chciałam wyjechać i żyć na własną rękę, po prostu musiałam uciec z Wolverhampton. Kiedy powiedziałam o tym rodzicom, wkurzyli się, stwierdzili że mam ich gdzieś i powiedzieli że mogę nie wracać. Z pomocą Liam'a dostałam się do Londynu, gdzie spotkały mnie kolejne tylko problemy.
A teraz, mój szef traktuje mnie jak swoją własność. Szłam powolnym krokiem na Tower Bridge. Nie, nie zamierzałam się zabić chociaż..... to byłoby najlepsze wyjście. Nienawidzę, jak ktoś mnie nie szanuje, jak myśli że jest nie wiadomo kim...
Najgorsze jest to, że go nienawidzę, ale gdy jest z inną... coś jakby się we mnie gotuje.
Dodatkowo ten wyjazd Nialla. Czasami czułam się jakby to całe życie było pułapką, z której nie możesz uciec.
Harry's pov.
W ogóle nie wiem co się stało. Idealne spotkanie z Caroline, którego nie mogło zniszczyć nic - a przynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy zobaczyłem Amelie, a przy niej innego faceta, Caroline zupełnie przestała mnie interesować. Zawsze, gdy w pobliżu była Ami inne kobiety po prostu nie istniały, nie wiem dla czego. Gdybym nie znał samego siebie, stwierdziłbym, że się zakochałem. Ale przecież to ja. To niemożliwe. Rzuciłem krótkie pożegnanie zdziwionej blondynce czekającej na mnie przy stoliku i wyszedłem. W oddali zauważyłem drobną sylwetkę szybko mijającą tłum ludzi. To musiała być ONA.
Z ciekawości kierowałem się za nią. Z początku myślałem, że pójdzie do domu, ale szła w przeciwną stronę. Przemierzała spokojnie ulice. Widziałem, że ma spuszczoną głowę. Skręciła w boczną uliczkę, więc musiałem przyśpieszyć żeby jej nie zgubić. Kierowała się na Tower Bridge. Różne myśli przychodziły mi do głowy, i z pewnością nie były one zakończone Happy Endem. Przystanąłem, obserwując jak brunetka opiera się o barierkę mostu. Wiatr rozwiewał jej tak idealne włosy. Patrzyła się w wodę, w pewnej chwili miałem wrażenie, że płacze. Moje serce zabiło w szaleńczym tempie, gdy wychyliła się mocniej za poręcz.
- NIE! - krzyk wyrwał mi się z gardła przerywając dziwną jak na Londyn ciszę. Zaskoczona obróciła głowę w moją stronę i uważnie się wpatrywała. Biegiem pokonałem dzielący nas dystans i znalazłem się przy niej, mocno przyciągając ją do swojego ciała, jakbym bał się, że za chwilę ją stracę, jakby była moja.... a nie jest. I w tym momencie coś we mnie drgnęło. Znów odezwała się żądza zdobycia tak trudnego celu.
- Co pan robi? - spytała obojętnie wyrywając się z moich objęć.
- Amelie, proszę... - poczułem kłucie w sercu. Co PAN robi? dla czego to do cholery tak zabolało? - błagam cię, nie zaczynajmy od nowa... Nie będę cię do niczego zmuszał, ja....
Muszę się do niej zbliżyć. Szantażem nic nie osiągnę, ale przyjaźnią? Może się uda.
- Zostańmy przyjaciółmi. - wypaliłem bez większych wstępów.
- Co? - była chyba jeszcze bardziej zdezorientowana niż jest. - Nie będziesz mnie traktował jak własność, nie będziesz próbować zaciągać mnie do łóżka, nie będziesz.... - zaczęła wyliczać na palcach, ale przerwałem jej głębokim pocałunkiem. To była taka magiczna chwila. Pomimo okropnej pogody, i tego że mój płaszcz był już cały przemoczony od deszczu, ta chwila była idealna.
- Nie będę. Nic, czego nie będziesz chciała. - odparłem odrywając się od jej ust.
- Dobrze. W takim razie nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - powiedziała i szybkim krokiem zaczęła się oddalać. Czy ja umieram? Ciepło po pocałunku zamieniło się w okropne, przenikliwe zimno. Przełknąłem wielką gulę w gardle i starałem się nie dawać za wygraną.
- Daj mi szansę! Potrafię być inny! - krzyknąłem nie zwracając uwagi na to, że robiłem przechodniom świetne przedstawienie.
- Oboje dobrze wiemy, że nie potrafisz. Przez ten krótki czas poznałam cię dobrze! - krzyknęła. Jej głos ledwo przedzierał się przez uliczny jazgot.
- Proszę, pozwól mi pokazać ci, że umiem! - krzyknąłem, a potem z moich ust wydobył się jęk. Widzę jutrzejsze nagłówki gazet, w których Harry Styles błaga dziewczynę o przebaczenie. Co ja robię.... - Jeśli zawiodę, dam ci spokój!
Chwilami jej sylwetka była zasłaniana przez jeżdżące pojazdy, ale w przerwach między nimi mogłem zauważyć jej wahanie.
- Zastanowię się. - odkrzyknęła i pobiegła do autobusu podjeżdżającego na pobliski przystanek.
Oparłem się plecami o barierkę i podniosłem głowę. Głośno wypuściłem powietrze. Dla czego do cholery ja to robię?! To nie ja błagam innych o szansę, tylko oni mnie!
- Miłość jest ciężka, synu. - poklepał mnie po ramieniu siwy mężczyzna, który nagle znalazł się przy mnie. - Ale warto. Staraj się. Widać, że między wami aż iskrzy.
Oddalił się spokojnym krokiem, podpierając na lasce.
Między nami iskrzy? Cóż, jeśli coś iskrzy, to za pewne tylko nienawiść.
______________________________________________________________
Przepraszam za tak długą przerwę, ale pierwszy tydzień w szkole po feriach jest najgorszy, po szkole jestem wykończona bo się odzwyczaiłam xd Rozdziały będą tak co 2-3 dni, w zależności od ilości zadań domowych i nauki. Ten jest krótki, ale jest pełno treści, i jest jakby wstępem do tego, co będzie się działo wkrótce, a wierzcie mi - BĘDZIE SIĘ DZIAŁO DUŻO!
xx
A teraz, mój szef traktuje mnie jak swoją własność. Szłam powolnym krokiem na Tower Bridge. Nie, nie zamierzałam się zabić chociaż..... to byłoby najlepsze wyjście. Nienawidzę, jak ktoś mnie nie szanuje, jak myśli że jest nie wiadomo kim...
Najgorsze jest to, że go nienawidzę, ale gdy jest z inną... coś jakby się we mnie gotuje.
Dodatkowo ten wyjazd Nialla. Czasami czułam się jakby to całe życie było pułapką, z której nie możesz uciec.
Harry's pov.
W ogóle nie wiem co się stało. Idealne spotkanie z Caroline, którego nie mogło zniszczyć nic - a przynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy zobaczyłem Amelie, a przy niej innego faceta, Caroline zupełnie przestała mnie interesować. Zawsze, gdy w pobliżu była Ami inne kobiety po prostu nie istniały, nie wiem dla czego. Gdybym nie znał samego siebie, stwierdziłbym, że się zakochałem. Ale przecież to ja. To niemożliwe. Rzuciłem krótkie pożegnanie zdziwionej blondynce czekającej na mnie przy stoliku i wyszedłem. W oddali zauważyłem drobną sylwetkę szybko mijającą tłum ludzi. To musiała być ONA.
Z ciekawości kierowałem się za nią. Z początku myślałem, że pójdzie do domu, ale szła w przeciwną stronę. Przemierzała spokojnie ulice. Widziałem, że ma spuszczoną głowę. Skręciła w boczną uliczkę, więc musiałem przyśpieszyć żeby jej nie zgubić. Kierowała się na Tower Bridge. Różne myśli przychodziły mi do głowy, i z pewnością nie były one zakończone Happy Endem. Przystanąłem, obserwując jak brunetka opiera się o barierkę mostu. Wiatr rozwiewał jej tak idealne włosy. Patrzyła się w wodę, w pewnej chwili miałem wrażenie, że płacze. Moje serce zabiło w szaleńczym tempie, gdy wychyliła się mocniej za poręcz.
- NIE! - krzyk wyrwał mi się z gardła przerywając dziwną jak na Londyn ciszę. Zaskoczona obróciła głowę w moją stronę i uważnie się wpatrywała. Biegiem pokonałem dzielący nas dystans i znalazłem się przy niej, mocno przyciągając ją do swojego ciała, jakbym bał się, że za chwilę ją stracę, jakby była moja.... a nie jest. I w tym momencie coś we mnie drgnęło. Znów odezwała się żądza zdobycia tak trudnego celu.
- Co pan robi? - spytała obojętnie wyrywając się z moich objęć.
- Amelie, proszę... - poczułem kłucie w sercu. Co PAN robi? dla czego to do cholery tak zabolało? - błagam cię, nie zaczynajmy od nowa... Nie będę cię do niczego zmuszał, ja....
Muszę się do niej zbliżyć. Szantażem nic nie osiągnę, ale przyjaźnią? Może się uda.
- Zostańmy przyjaciółmi. - wypaliłem bez większych wstępów.
- Co? - była chyba jeszcze bardziej zdezorientowana niż jest. - Nie będziesz mnie traktował jak własność, nie będziesz próbować zaciągać mnie do łóżka, nie będziesz.... - zaczęła wyliczać na palcach, ale przerwałem jej głębokim pocałunkiem. To była taka magiczna chwila. Pomimo okropnej pogody, i tego że mój płaszcz był już cały przemoczony od deszczu, ta chwila była idealna.
- Nie będę. Nic, czego nie będziesz chciała. - odparłem odrywając się od jej ust.
- Dobrze. W takim razie nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - powiedziała i szybkim krokiem zaczęła się oddalać. Czy ja umieram? Ciepło po pocałunku zamieniło się w okropne, przenikliwe zimno. Przełknąłem wielką gulę w gardle i starałem się nie dawać za wygraną.
- Daj mi szansę! Potrafię być inny! - krzyknąłem nie zwracając uwagi na to, że robiłem przechodniom świetne przedstawienie.
- Oboje dobrze wiemy, że nie potrafisz. Przez ten krótki czas poznałam cię dobrze! - krzyknęła. Jej głos ledwo przedzierał się przez uliczny jazgot.
- Proszę, pozwól mi pokazać ci, że umiem! - krzyknąłem, a potem z moich ust wydobył się jęk. Widzę jutrzejsze nagłówki gazet, w których Harry Styles błaga dziewczynę o przebaczenie. Co ja robię.... - Jeśli zawiodę, dam ci spokój!
Chwilami jej sylwetka była zasłaniana przez jeżdżące pojazdy, ale w przerwach między nimi mogłem zauważyć jej wahanie.
- Zastanowię się. - odkrzyknęła i pobiegła do autobusu podjeżdżającego na pobliski przystanek.
Oparłem się plecami o barierkę i podniosłem głowę. Głośno wypuściłem powietrze. Dla czego do cholery ja to robię?! To nie ja błagam innych o szansę, tylko oni mnie!
- Miłość jest ciężka, synu. - poklepał mnie po ramieniu siwy mężczyzna, który nagle znalazł się przy mnie. - Ale warto. Staraj się. Widać, że między wami aż iskrzy.
Oddalił się spokojnym krokiem, podpierając na lasce.
Między nami iskrzy? Cóż, jeśli coś iskrzy, to za pewne tylko nienawiść.
______________________________________________________________
Przepraszam za tak długą przerwę, ale pierwszy tydzień w szkole po feriach jest najgorszy, po szkole jestem wykończona bo się odzwyczaiłam xd Rozdziały będą tak co 2-3 dni, w zależności od ilości zadań domowych i nauki. Ten jest krótki, ale jest pełno treści, i jest jakby wstępem do tego, co będzie się działo wkrótce, a wierzcie mi - BĘDZIE SIĘ DZIAŁO DUŻO!
xx
czwartek, 20 lutego 2014
Trailer - part 1
xx
wtorek, 18 lutego 2014
Update
Rozpoczynam pracę nad zwiastunem. Mam już wybrane zdjęcia, muszę to tylko zmontować. W związku z tym pojawienie się rozdziału będzie przesunięte, bo nie mogę jednocześnie pisać i montować filmu :)
Rozdział będzie prawdopodobnie jutro, o ewentualnych opóźnieniach was poinformuję. Ja widzicie rozdziały są rzadziej, dla tego że skończyły mi się ferie i mam takie dni, że wracam o 18.00 do domu, zasypiam, potem się budzę i ,,uczę się" a potem znowu kładę się spać bo jestem przemęczona, więc na pisanie nie mam chwilami czasu.
Lots of love
@dream_in_this xx
Rozdział będzie prawdopodobnie jutro, o ewentualnych opóźnieniach was poinformuję. Ja widzicie rozdziały są rzadziej, dla tego że skończyły mi się ferie i mam takie dni, że wracam o 18.00 do domu, zasypiam, potem się budzę i ,,uczę się" a potem znowu kładę się spać bo jestem przemęczona, więc na pisanie nie mam chwilami czasu.
Lots of love
@dream_in_this xx
sobota, 15 lutego 2014
Rozdział 7
Harry's pov.
- Idę na chwilę do łazienki. - uśmiechnęła się do Dylana , który był w nią wpatrzony jak w świętość.
Poprawiła sukienkę i wyszła cicho zamykając za sobą drzwi. Siedziałem na łóżku i patrzyłem, jak bawi się z moim bratem. Była szczęśliwa, i na prawdę się śmiała.
- Ona jest super! I jest piękna! - krzyknął Dylan i zaczął biegać po pokoju bawiąc się samolotem.
- Obawiam się, młody, że troszeczkę dla ciebie za stara. - zaśmiałem się.
- Ile ona ma właściwie lat? - spytał wskakując na moje kolana, mocno przy tym obijając moje krocze. Syknąłem z bólu, ale mój brat to zignorował.
- 20. - wysapałem.
- To dla ciebie jest za młoda. Ty jesteś stary! - krzyknął czochrając jeszcze bardziej moje włosy.
- Stary?! Mam 23 lata! - zaśmiałem się. - I my wcale ze sobą nie chodzimy. Z resztą wątpię, żeby to były tematy dla ciebie.
Wytknął mi w żartach język, ale potem i tak mocno mnie przytulił.
- Dla czego mnie tu zostawiłeś samego? - spytał już mniej radośnie. - Dla czego ty i Gemma mnie zostawiliście?
- Jak to zostawiliśmy? - byłem trochę zdezorientowany. - Przecież są rodzice.
- No ale... oni zawsze są poważni. Mama próbuje trochę się ze mną bawić, ale nie ma czasu, a tata ciągle krzyczy, jak dostaję gorszą ocenę. Ciągle każe mi się uczyć. Chciałem kiedyś wyjść z kolegami pograć w piłkę, ale on powiedział że mają nie przychodzić. Więc jestem sam. Tęsknię za wami... - jego głos był cichy.
Wiedziałem, że to co powiedział jest prawdą. Dla ojca zawsze na pierwszym miejscu była wytwórnia, a co za tym idzie też poziom nauki jego dzieci, żeby mogły ją przejąć. Matka nigdy nie miała nic do powiedzenia. Mając 16 lat chciałem iść do X-Factora. Kochałem śpiewać, ale on mi nie pozwolił. Wyprowadziłem się do Gemmy, która miała 18 lat. Dylan miał wtedy tylko 3 lata, więc nie przejmował się niczym. Moja siostra zupełnie odcięła się od rodziców. Ja musiałem się z nim i użerać przez tą wytwórnię, ale przyjeżdżałem do nich bardzo rzadko, jedynie czasem po Dylana żeby zabrać go na kilka dni.
- Harry... - zaczął mój brat. - będziesz przyjeżdżał częściej, z Amelie?
- Dylan, tylko widzisz... - westchnąłem. - to nie jest takie łatwe. Mam pełno roboty, a Amelie... ona tak na prawdę mnie nienawidzi. My tylko udajemy.
- Czyli ty też jej nie lubisz? - zadał mi ciężkie pytanie. Amelie to tylko moja kolejna zdobycz, prawda?
- Harry! Jest tu Amelie? - krzyknął Zayn który nagle wpadł do pokoju.
- Nie, poszła do łazienki, coś się stało? - spytałem zaskoczony. Dylan niespokojnie poruszył się na moich kolanach, jakby wyczuł że coś się dzieje.
- Nie wiem! Nagle ktoś zaczął krzyczeć, że w ogrodzie jest facet w kominiarce, a potem że w łazience... leży kobieta. - dokończył patrząc na Dylana, który był cały przestraszony.
- Cholera ona poszła do łazienki! - krzyknąłem i poderwałem się z chłopcem na rękach. Czułem się dziwnie. Serce chciało mi wyskoczyć z piersi, a do oczu cisnęły się łzy. Jej nie mogło się nic stać!
Zayn pobiegł przodem a ja zaraz za nim. Panowało zamieszanie, a ochrona nie chciała nikogo wpuścić do łazienki.
- Dylan, zostań tu, zaraz wrócę. - powiedziałem odstawiając go na ziemię. Razem z Zaynem zaczęliśmy przebijać się przez tłum zgromadzonych w jednym miejscu gości.
Gdy miałem już wbiec do łazienki zatrzymał mnie masywny ochroniarz moich rodziców, Dan. W tej chwili zastanawiałem się tylko, że trzeba definitywnie zmienić ochronę bo ta jest beznadziejna. Wiedziałem, że jeśli skrzywdzono Amelie, ja skrzywdzę tego kto to zrobił. Nie wiem czemu. Impuls. Ręce mi się trzęsły.
Martwiłem się, bo nie chciałem stracić świetnej pracownicy prawda? Co się ze mną dzieje?
Odszedłem od drzwi. Nie dostanę się tam. W tłumie mignęła mi czerwona sukienka.
- Amelie! - wyszeptałem i pobiegłem za postacią nie zważając na innych ludzi.
Kobieta schyliła się i przytuliła płaczącego Dylana. To na pewno ona. Czułem tak ogromną ulgę...
- Ami! - krzyknąłem do niej na co się odwróciła.
Podbiegłem i mocno ją przytuliłem. Bardzo mocno. To tylko relacja szefa z pracownicą, która jest dla niego tylko kolejnym celem...
- Harry...co tam się stało? - spytała lekko przestraszona odsuwając się ode mnie.
- Nie wiem... - spojrzałem na mojego brata, który kurczowo trzymał się jej sukienki. - później pogadamy, na razie jedźmy stąd, Dyl chyba się za bardzo przejął. - szepnąłem jej do ucha. Kiwnęła głową. Wziąłem go na ręce i poszliśmy do jego pokoju.
- To co? Pakuj ubrania i jedziemy! - próbowałem być wesoły, chociaż nadal byłem roztrzęsiony i zdezorientowany tym co się stało. Nadal mimo wszystko nie wiedziałem, kim jest poraniona kobieta.
- A ty Amelie mieszkasz z Harry'm? - spytał ocierając ostatnie łzy.
- Nie. - uśmiechnęła się do niego.
- Dla czego? - spytał zawiedziony.
- Już ci mówiłem młody. My nie jesteśmy razem. - powiedziałem.
Po tym nie zadawał więcej pytań. Zaczął się śmiać, żartować. Dopiero w samochodzie zadał pytanie, na które ciężko było odpowiedzieć. Mianowicie zapytał, czy Amelie może na tą noc zostać z nami.
Wiedziałem, że się nie zgodzi. Widziałem, jak przejęła się tym że Dylan płacze, więc z drugiej strony ciężko jej będzie zaprzeczyć.
Skończyło się jednak tym, że się nie zgodziła. Perspektywa zostania na noc w MOIM domu była dla niej chyba zbyt przerażająca.
Amelie's pov.
Gdy weszłam do domu mając nadzieję na to, że Louis śpi ujrzałam właśnie jego, opierającego się o ścianę z grobową twarzą.
- Mów. Wszystko. Od początku. Teraz. - powiedział surowo.
- Louis... on po prostu zaprosił mnie na kolację, bo chciał pogratulować tego, że dobrze sobie radzę. - uśmiechnęłam się. Nienawidzę kłamać... - Mogę dzisiaj spać z tobą?
Dla nas normalne było, że śpimy razem, przytulamy się czy trzymamy za ręce, mimo że Lou był zajęty. Eleanor, czyli jego dziewczyna dobrze wiedziała, że ja nigdy nie mogłabym być z Tomlinsonem, bo traktowałam go od zawsze jak brata.
*tydzień później*
- Jestem, przepraszam ale ledwo zdążyłam na autobus! - zaśmiałam się szybko ściągając płaszcz i siadając przy stoliku. Niall poprosił o spotkanie, na które jak zwykle ledwo zdążyłam.
- Nic się nie stało. - uśmiechnął się i mnie przytulił.
- Coś się stało, że nie przyszedłeś do mnie i Lou do domu? - spytałam uważnie na niego patrząc.
- Tak... Wyjeżdżam i... - zawahał się. - szybko nie wrócę do Londynu.
Ta wiadomość była bolesnym ciosem. Niall zawsze był gotowy mi pomóc, i po prostu go potrzebowałam. Zawsze jak byłam smutna siadał obok z gitarą, przygrywał i rozmawialiśmy. Zarażał mnie swoim śmiechem.
Poznaliśmy się w liceum, kiedy byłam zagubiona i nie miałam się gdzie podziać. To on poznał mnie z Louis'em, który można powiedzieć, że mnie przygarnął.
- Ale... gdzie? Czemu? Kiedy? - było mi ciężko. Bardzo, bardzo ciężko.
- Powoli. - westchnął. Wesoły Niall gdzieś zniknął. - Wyjeżdżam do domu, do Irlandii. Moja matka zachorowała i muszę się nią zająć. Za 2 dni mam samolot. Ale mam propozycję...
Spojrzałam się na niego uważnie. Widziałam, że głęboko się nad czymś zastanawiał i jakby bił się z myślami.
- Może... pojechałabyś tam ze mną? - spytał a jego wzrok powędrował na mnie.
- Umm... Niall... - zawahałam się. - Nie mogę. Kończę studia, mam pracę... nie mogę teraz tego zostawić...przepraszam.
Zacisnął wargi, próbował się uśmiechnąć. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale dopiero teraz zauważyłam że przy oddalonym od nas stoliku siedzi nie kto inny jak mój szef, wpatrzony w siedzącą obok niego blondynkę.
Starałam się to zignorować, ale w pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Harry posyłał groźne spojrzenie i wymownie patrzył się na siedzącego na przeciwko mnie blondyna. Dopiero gdy kobieta obok niego coś do niego powiedziała odwrócił się.
- Coś się stało? - spytał nieświadomy Niall przerywając swoją opowieść. No tak, siedział tyłem do Styles'a.
- Nic nic, po prostu... muszę na chwilkę do łazienki. Zaraz wracam. - posłałam mu uśmiech i podążyłam
do bocznych drzwi. W toalecie było chłodno, cicho i kojąco. Nagle drzwi otworzyły się, a ja w lustrze zobaczyłam, kto wszedł do pomieszczenia.
- Mówiłem ci, że nie masz mieć żadnego innego faceta po za mną. - powiedział bez jakichkolwiek uczuć.
- To jest damska toaleta. - odparłam nie odwracając się.
Westchnął i podszedł niemal bezszelestnie do mnie.
- Masz mnie szanować. - warknął lekko ściskając moje ramię.
Próbował chyba być groźny. Nie udało mu się, bo z jakiegoś powodu w ogóle się go nie bałam.
- Ale ty nie szanujesz mnie. - powiedziałam nadal zachowując spokój. Widziałam w odbiciu lustra jego zdezorientowaną minę.
- Dla czego tak uważasz? I do jasnej cholery obróć się do mnie! - powiedział jeszcze bardziej surowo.
Pokręciłam głową.
- Wiesz dla czego? Traktujesz mnie jak swoją własność. Ja nie mogę spotkać się z jakimś facetem. Ty w tym czasie możesz się pieprzyć z którąś ze swoich kochanek. Nie pytasz mnie o zdanie. I wiesz co? - tu zrobiłam chwilę przerwy. Wiem, że to złe wyjście. Ale druga opcja też jest zła. Co mam do stracenia? - Mam w dupie naszą umowę. Nie dam rady tak dłużej. Nie chcę. Proszę, donieś na mnie do rektora. Zwolnij mnie. Donieś na policję. Zrób co chcesz, ja już po prostu mam tego dosyć, Harry.
Jakoś nie czułam się lepiej gdy to wszystko wykrzyczałam. Odsunął się ode mnie. Wyglądał na wstrząśniętego. Wybiegłam z łazienki, rzuciłam czekającemu Horan'owi, że bardzo źle się czuję i opuściłam restaurację.
Na prawdę mam dość. Zerwałam umowę, więc jutro zostanę wyrzucona z uczelni, a policja wkroczy do mojego mieszkania. Znowu kierował mną dziwny impuls, żeby po prostu skończyć wszystko. Wyjście głupie, bez sensowne, a jednocześnie takie... rozwiązujące wszystkie problemy...
_________________________________________________________________________
- Idę na chwilę do łazienki. - uśmiechnęła się do Dylana , który był w nią wpatrzony jak w świętość.
Poprawiła sukienkę i wyszła cicho zamykając za sobą drzwi. Siedziałem na łóżku i patrzyłem, jak bawi się z moim bratem. Była szczęśliwa, i na prawdę się śmiała.
- Ona jest super! I jest piękna! - krzyknął Dylan i zaczął biegać po pokoju bawiąc się samolotem.
- Obawiam się, młody, że troszeczkę dla ciebie za stara. - zaśmiałem się.
- Ile ona ma właściwie lat? - spytał wskakując na moje kolana, mocno przy tym obijając moje krocze. Syknąłem z bólu, ale mój brat to zignorował.
- 20. - wysapałem.
- To dla ciebie jest za młoda. Ty jesteś stary! - krzyknął czochrając jeszcze bardziej moje włosy.
- Stary?! Mam 23 lata! - zaśmiałem się. - I my wcale ze sobą nie chodzimy. Z resztą wątpię, żeby to były tematy dla ciebie.
Wytknął mi w żartach język, ale potem i tak mocno mnie przytulił.
- Dla czego mnie tu zostawiłeś samego? - spytał już mniej radośnie. - Dla czego ty i Gemma mnie zostawiliście?
- Jak to zostawiliśmy? - byłem trochę zdezorientowany. - Przecież są rodzice.
- No ale... oni zawsze są poważni. Mama próbuje trochę się ze mną bawić, ale nie ma czasu, a tata ciągle krzyczy, jak dostaję gorszą ocenę. Ciągle każe mi się uczyć. Chciałem kiedyś wyjść z kolegami pograć w piłkę, ale on powiedział że mają nie przychodzić. Więc jestem sam. Tęsknię za wami... - jego głos był cichy.
Wiedziałem, że to co powiedział jest prawdą. Dla ojca zawsze na pierwszym miejscu była wytwórnia, a co za tym idzie też poziom nauki jego dzieci, żeby mogły ją przejąć. Matka nigdy nie miała nic do powiedzenia. Mając 16 lat chciałem iść do X-Factora. Kochałem śpiewać, ale on mi nie pozwolił. Wyprowadziłem się do Gemmy, która miała 18 lat. Dylan miał wtedy tylko 3 lata, więc nie przejmował się niczym. Moja siostra zupełnie odcięła się od rodziców. Ja musiałem się z nim i użerać przez tą wytwórnię, ale przyjeżdżałem do nich bardzo rzadko, jedynie czasem po Dylana żeby zabrać go na kilka dni.
- Harry... - zaczął mój brat. - będziesz przyjeżdżał częściej, z Amelie?
- Dylan, tylko widzisz... - westchnąłem. - to nie jest takie łatwe. Mam pełno roboty, a Amelie... ona tak na prawdę mnie nienawidzi. My tylko udajemy.
- Czyli ty też jej nie lubisz? - zadał mi ciężkie pytanie. Amelie to tylko moja kolejna zdobycz, prawda?
- Harry! Jest tu Amelie? - krzyknął Zayn który nagle wpadł do pokoju.
- Nie, poszła do łazienki, coś się stało? - spytałem zaskoczony. Dylan niespokojnie poruszył się na moich kolanach, jakby wyczuł że coś się dzieje.
- Nie wiem! Nagle ktoś zaczął krzyczeć, że w ogrodzie jest facet w kominiarce, a potem że w łazience... leży kobieta. - dokończył patrząc na Dylana, który był cały przestraszony.
- Cholera ona poszła do łazienki! - krzyknąłem i poderwałem się z chłopcem na rękach. Czułem się dziwnie. Serce chciało mi wyskoczyć z piersi, a do oczu cisnęły się łzy. Jej nie mogło się nic stać!
Zayn pobiegł przodem a ja zaraz za nim. Panowało zamieszanie, a ochrona nie chciała nikogo wpuścić do łazienki.
- Dylan, zostań tu, zaraz wrócę. - powiedziałem odstawiając go na ziemię. Razem z Zaynem zaczęliśmy przebijać się przez tłum zgromadzonych w jednym miejscu gości.
Gdy miałem już wbiec do łazienki zatrzymał mnie masywny ochroniarz moich rodziców, Dan. W tej chwili zastanawiałem się tylko, że trzeba definitywnie zmienić ochronę bo ta jest beznadziejna. Wiedziałem, że jeśli skrzywdzono Amelie, ja skrzywdzę tego kto to zrobił. Nie wiem czemu. Impuls. Ręce mi się trzęsły.
Martwiłem się, bo nie chciałem stracić świetnej pracownicy prawda? Co się ze mną dzieje?
Odszedłem od drzwi. Nie dostanę się tam. W tłumie mignęła mi czerwona sukienka.
- Amelie! - wyszeptałem i pobiegłem za postacią nie zważając na innych ludzi.
Kobieta schyliła się i przytuliła płaczącego Dylana. To na pewno ona. Czułem tak ogromną ulgę...
- Ami! - krzyknąłem do niej na co się odwróciła.
Podbiegłem i mocno ją przytuliłem. Bardzo mocno. To tylko relacja szefa z pracownicą, która jest dla niego tylko kolejnym celem...
- Harry...co tam się stało? - spytała lekko przestraszona odsuwając się ode mnie.
- Nie wiem... - spojrzałem na mojego brata, który kurczowo trzymał się jej sukienki. - później pogadamy, na razie jedźmy stąd, Dyl chyba się za bardzo przejął. - szepnąłem jej do ucha. Kiwnęła głową. Wziąłem go na ręce i poszliśmy do jego pokoju.
- To co? Pakuj ubrania i jedziemy! - próbowałem być wesoły, chociaż nadal byłem roztrzęsiony i zdezorientowany tym co się stało. Nadal mimo wszystko nie wiedziałem, kim jest poraniona kobieta.
- A ty Amelie mieszkasz z Harry'm? - spytał ocierając ostatnie łzy.
- Nie. - uśmiechnęła się do niego.
- Dla czego? - spytał zawiedziony.
- Już ci mówiłem młody. My nie jesteśmy razem. - powiedziałem.
Po tym nie zadawał więcej pytań. Zaczął się śmiać, żartować. Dopiero w samochodzie zadał pytanie, na które ciężko było odpowiedzieć. Mianowicie zapytał, czy Amelie może na tą noc zostać z nami.
Wiedziałem, że się nie zgodzi. Widziałem, jak przejęła się tym że Dylan płacze, więc z drugiej strony ciężko jej będzie zaprzeczyć.
Skończyło się jednak tym, że się nie zgodziła. Perspektywa zostania na noc w MOIM domu była dla niej chyba zbyt przerażająca.
Amelie's pov.
Gdy weszłam do domu mając nadzieję na to, że Louis śpi ujrzałam właśnie jego, opierającego się o ścianę z grobową twarzą.
- Mów. Wszystko. Od początku. Teraz. - powiedział surowo.
- Louis... on po prostu zaprosił mnie na kolację, bo chciał pogratulować tego, że dobrze sobie radzę. - uśmiechnęłam się. Nienawidzę kłamać... - Mogę dzisiaj spać z tobą?
Dla nas normalne było, że śpimy razem, przytulamy się czy trzymamy za ręce, mimo że Lou był zajęty. Eleanor, czyli jego dziewczyna dobrze wiedziała, że ja nigdy nie mogłabym być z Tomlinsonem, bo traktowałam go od zawsze jak brata.
*tydzień później*
- Jestem, przepraszam ale ledwo zdążyłam na autobus! - zaśmiałam się szybko ściągając płaszcz i siadając przy stoliku. Niall poprosił o spotkanie, na które jak zwykle ledwo zdążyłam.
- Nic się nie stało. - uśmiechnął się i mnie przytulił.
- Coś się stało, że nie przyszedłeś do mnie i Lou do domu? - spytałam uważnie na niego patrząc.
- Tak... Wyjeżdżam i... - zawahał się. - szybko nie wrócę do Londynu.
Ta wiadomość była bolesnym ciosem. Niall zawsze był gotowy mi pomóc, i po prostu go potrzebowałam. Zawsze jak byłam smutna siadał obok z gitarą, przygrywał i rozmawialiśmy. Zarażał mnie swoim śmiechem.
Poznaliśmy się w liceum, kiedy byłam zagubiona i nie miałam się gdzie podziać. To on poznał mnie z Louis'em, który można powiedzieć, że mnie przygarnął.
- Ale... gdzie? Czemu? Kiedy? - było mi ciężko. Bardzo, bardzo ciężko.
- Powoli. - westchnął. Wesoły Niall gdzieś zniknął. - Wyjeżdżam do domu, do Irlandii. Moja matka zachorowała i muszę się nią zająć. Za 2 dni mam samolot. Ale mam propozycję...
Spojrzałam się na niego uważnie. Widziałam, że głęboko się nad czymś zastanawiał i jakby bił się z myślami.
- Może... pojechałabyś tam ze mną? - spytał a jego wzrok powędrował na mnie.
- Umm... Niall... - zawahałam się. - Nie mogę. Kończę studia, mam pracę... nie mogę teraz tego zostawić...przepraszam.
Zacisnął wargi, próbował się uśmiechnąć. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale dopiero teraz zauważyłam że przy oddalonym od nas stoliku siedzi nie kto inny jak mój szef, wpatrzony w siedzącą obok niego blondynkę.
Starałam się to zignorować, ale w pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Harry posyłał groźne spojrzenie i wymownie patrzył się na siedzącego na przeciwko mnie blondyna. Dopiero gdy kobieta obok niego coś do niego powiedziała odwrócił się.
- Coś się stało? - spytał nieświadomy Niall przerywając swoją opowieść. No tak, siedział tyłem do Styles'a.
- Nic nic, po prostu... muszę na chwilkę do łazienki. Zaraz wracam. - posłałam mu uśmiech i podążyłam
do bocznych drzwi. W toalecie było chłodno, cicho i kojąco. Nagle drzwi otworzyły się, a ja w lustrze zobaczyłam, kto wszedł do pomieszczenia.
- Mówiłem ci, że nie masz mieć żadnego innego faceta po za mną. - powiedział bez jakichkolwiek uczuć.
- To jest damska toaleta. - odparłam nie odwracając się.
Westchnął i podszedł niemal bezszelestnie do mnie.
- Masz mnie szanować. - warknął lekko ściskając moje ramię.
Próbował chyba być groźny. Nie udało mu się, bo z jakiegoś powodu w ogóle się go nie bałam.
- Ale ty nie szanujesz mnie. - powiedziałam nadal zachowując spokój. Widziałam w odbiciu lustra jego zdezorientowaną minę.
- Dla czego tak uważasz? I do jasnej cholery obróć się do mnie! - powiedział jeszcze bardziej surowo.
Pokręciłam głową.
- Wiesz dla czego? Traktujesz mnie jak swoją własność. Ja nie mogę spotkać się z jakimś facetem. Ty w tym czasie możesz się pieprzyć z którąś ze swoich kochanek. Nie pytasz mnie o zdanie. I wiesz co? - tu zrobiłam chwilę przerwy. Wiem, że to złe wyjście. Ale druga opcja też jest zła. Co mam do stracenia? - Mam w dupie naszą umowę. Nie dam rady tak dłużej. Nie chcę. Proszę, donieś na mnie do rektora. Zwolnij mnie. Donieś na policję. Zrób co chcesz, ja już po prostu mam tego dosyć, Harry.
Jakoś nie czułam się lepiej gdy to wszystko wykrzyczałam. Odsunął się ode mnie. Wyglądał na wstrząśniętego. Wybiegłam z łazienki, rzuciłam czekającemu Horan'owi, że bardzo źle się czuję i opuściłam restaurację.
Na prawdę mam dość. Zerwałam umowę, więc jutro zostanę wyrzucona z uczelni, a policja wkroczy do mojego mieszkania. Znowu kierował mną dziwny impuls, żeby po prostu skończyć wszystko. Wyjście głupie, bez sensowne, a jednocześnie takie... rozwiązujące wszystkie problemy...
_________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że się nie obraziliście na mnie!
Miałam po prostu nagły wyjazd poza kraj, i nie miałam szans pisać.
Wchodzę po tych kilku dniach tutaj i....
WOW! 65 wyświetleń i 5 komentarzy, pod ostatnim rozdziałem!
MASSIVE, MASSIVE THANK YOU!
poniedziałek, 10 lutego 2014
Rozdział 6
Stanął w drzwiach. Nie widziałam go od tygodnia, więc jego urok uderzył we mnie jeszcze mocniej. Jak zwykle miał idealny, czarny garnitur, ale dzisiaj do tego założył jeszcze czarną koszulę w białe serca. Wyglądał... nieziemsko. Zorientowałam się, że oboje się na siebie patrzyliśmy.
- Wiedziałem, że ta sukienka jest stworzona dla ciebie. - powiedział i delikatnie przygryzł płatek mojego ucha. Wzdrygnęłam się. Pachniał drogimi, męskimi perfumami.
Splótł nasze palce i poprowadził do samochodu. Louis uważnie obserwował nas przez okno. Jak wrócę, będę miała przesłuchanie. Tylko co do cholery mam mu powiedzieć?
W jego oczach wygląda to pewnie jakbyśmy byli razem.
- Po imprezie pojedziesz ze mną do mnie? - spytał nagle.
- Umm.. jutro muszę iść do pracy i...
- Jutro masz wolne. - przerwał mi. No tak. Zapomniałam, że rozmawiam z własnym szefem. - więc?
- Jak ja się wytłumaczę Louisowi? Widział, że wychodzę z pa...z tobą... Jak mam mu to wytłumaczyć? Wiesz co by się działo, gdybym nie wróciła na noc po spotkaniu z tobą? To by znaczyło tylko jedno...
- Czy to źle? I tak wkrótce to zrobimy, kochanie. - uśmiechnął się. - będziesz mnie błagać.
- Harry nie pójdę z tobą do łóżka. - Dla czego byłam takim tchórzem? Dla czego nie mogłam powiedzieć nic więcej? Wyznać mu to wszystko, co mnie dręczy. Że jest cholernie przystojny, okropnie mnie wkurza i go nienawidzę, ale mimo to, gdy widzę go z inną kobietą to mnie boli? Chciałabym się od niego uwolnić...
W odpowiedzi tylko zaśmiał się pod nosem.
Wjechaliśmy na najbogatszą dzielnicę Londynu. Tu mieszkały same gwiazdy albo właściciele gigantycznych firm. Czułam się jakby w innym świecie. Każdy dom był nowoczesny, ogrody były wymyślnie zaprojektowane. Niektóre domy schowane były za gigantycznymi murami i bramami wysokości samego domu. Rozszerzyłam oczy. Podświetlone baseny, jacuzzi, gigantyczne tarasy...
Przy niektórych domach stali też szoferzy.
Harry zatrzymał się przed jedną z większych bram, przy których stał właśnie jeden z szoferów.
Styles otworzył samochodowe okno.
- John! - uśmiechnął się do siwego mężczyzny z wąsem.
- Witaj, Harry. - szofer odwzajemnił uśmiech. - masz śliczną dziewczynę. - przeniósł wzrok na mnie na co się zaczerwieniłam, i odpowiedziałam ciche ,,dziękuję".
Mężczyzna nacisnął guzik i brama automatycznie się otworzyła. Harry mu pomachał. Musieli znać się od dawna. Skupiłam swoją uwagę na budynku.
Miał tylko jedno piętro, ale był ogromny. Śnieżnobiałe ściany zdobił w niektórych miejscach bluszcz. Niektóre z nich były też przeszklone, i widziałam przez nie wytwornych gości pijących szampana, i krążących w okół nich kelnerów.
Ogród był zadbany i wszystko starannie zaplanowane. To był pałac...
- Wiem, że pewnie będziesz się tu nudzić. Przyznam Ci się, że ja też. Bogaci ludzie są nudni, i gadają tylko o pieniądzach. - powiedział nagle.
- Harry czasem mówisz tak, jakbyś ty w ogóle nie był bogaty i nie był tym, kim jesteś. Nie rozumiem cię.- zaśmiałam się patrząc nadal na te wszystkie cuda. Jechaliśmy wzdłuż jakiegoś mini - lasku. Harry chciał chyba zaparkować z tyłu domu.
Po drodze na trawniku mijaliśmy same bogate samochody gości.
- Bo w pewnym sensie taki nie jestem. Nie chciałem tej firmy. Miałem inne plany, ale ojciec mi kazał. Ci ludzie dążą do powiększania kupy pieniędzy. Mi to jest obojętne. -odparł spokojnie.
Zaparkował na uboczu ogromnego ogrodu. Właściwie to był sam parking. Za drzewami prześwitywała altana i podświetlona fontanna, więc ten teren musi być ogromny. Zauważyłam chłopca biegnącego w stronę samochodu Harry'ego. Gdy Styles wysiadł ten rzucił się na niego. Chwilę później wziął chłopca na ręce i zaczął nim okręcać w powietrzu. Mały miał może 10 lat. Takie same jak Harry zielone oczy i brązowe włosy, z tym wyjątkiem, że były proste. Miał ten sam uśmiech.
Styles spojrzał na mnie i podszedł szybko do moich drzwi. Otworzył je i podał rękę, żebym mogła wysiąść.
- Dylan, to jest Amelie. - powiedział Harry obejmując mnie wolnym ramieniem.
- Dzień dobry proszę pani. - powiedział uprzejmie chłopiec.
- Taka stara jestem, żebyś mówił mi pani? Jestem Amelie. - uśmiechnęłam się. W oku Harry'ego pojawił się dziwny błysk, i jeszcze mocniej przycisnął mnie do siebie. Szliśmy w stronę domu.
- Ja Dylan. - obdarzył mnie uśmiechem, tym samym jaki ma Harry. - Jesteś jego żoną?
Starałam się stłumić śmiech, ale Harry nie zadawał sobie trudności.
- Oj młody, przystopuj! Amelie to jest... moja przyjaciółka. - powiedział klepiąc Dylana po głowie.
- Żeby było oficjalnie, to jest mój młodszy brat. - powiedział z dumą Styles. - No, młody, to teraz leć zająć się gośćmi, dzisiaj zabieram cię do siebie.
Opuścił brata na ziemię. Harry promieniał, śmiał się. Szkoda, że zawsze taki nie jest.
- Taaak! Będziemy oglądać filmy? Będzie pop corn? - Dylan zaczął skakać.
- No jasne! A teraz leć, muszę pogadać z Amelie.
- Jasne, całujcie się ile chcecie. - zanim Harry zdążył zaprzeczyć, chłopiec zniknął gdzieś w nowoczesnym wnętrzu domu.
- Nie wiedziałam, że masz rodzeństwo. - zaśmiałam się.
- Taa... mam jeszcze starszą siostrę, ale jej tu dzisiaj nie ma. Odcięła się od ojca i zaczęła żyć na własną rękę. Ja byłem bardziej leniwy, i zostałem przy majątku. - odparł drapiąc się w tył szyi.
Zapanowała cisza. Nagle pociągnął mnie za rękę i znaleźliśmy się w jakiejś podświetlanej altanie.
- Mogę cię pocałować? Dzisiaj będę musiał powstrzymać się od nocnego seksu, bo nie mogę brata zaniedbywać, więc... - nie czekając na odpowiedź wpił się w moje usta. Jego język masował moje wargi.
Jedyne co mi teraz przeszkadzało to to, że całuje mnie tylko dla tego, że nie może dziś spotkać się z którąś ze swoich kochanek. Chociaż... dla czego tak się tym przejmuję?
- Chcę ci tylko powiedzieć, że ci ludzie potrafią być... chamscy, idiotyczni... po prostu bądź na to gotowa. Mój ojciec też nie jest normalny. - powiedział chcąc spleść nasze palce razem, ale mu nie pozwoliłam. Nie skomentował, po prostu objął mnie ramieniem.
Goście przerażali swoim chłodem, wytwornością. Wszyscy mieli tu powyżej 40-stki, i rozmawiali o czysto finansowych sprawach. Dyskutowali na temat kosztu lampy wiszącej w jadalni, czy obrazu w salonie. Harry poprowadził mnie w stronę pary do której ciągle podchodzili goście. Mężczyzna, którego widziałam już raz w wytwórni był wysoki i postawny. Przerzedzone włosy wyraźnie już siwiały, a szare oczy nie miały już blasku. Wyraz jego twarzy był srogi. Obok niego stała również wysoka kobieta o czarnych włosach, zielonych oczach i tym samym powalającym uśmiechu co Harry i Dylan. Oboje mieli koło pięćdziesiątki.
- Mamo, tato.. - zaczął Harry. A więc to są jego rodzice... - to jest Amelie Evans, moja przyjaciółka.
Miałam zamiar podać rękę, czy się przywitać, ale jego ojciec uprzedził mnie swoim komentarzem.
- Kolejna? Ile już ich masz? - spytał, a jego krytyczny i zimny wzrok spoczął na mnie.
- Och, przestań Des! - skarciła go cicho matka Harry'ego. - miło cię poznać, kochanie. - posłała mi życzliwy uśmiech. Ku mojemu zaskoczeniu mocno mnie przytuliła, to samo zrobiła potem z Harry'm.
Styles i jego ojciec wymienili obojętne uściski dłoni.
- Zabieram dzisiaj Dylana do siebie, dobrze? - spytał Harry mocniej przyciskając mnie do siebie.
- Nie wiem, czy chcę go narażać na widoki, o których nie powinien wiedzieć. - powiedział chłodno mężczyzna, a jego wzrok znów spoczął na mnie. Myślałam, że gorszej osoby od Harry'ego nie można znaleźć. A jednak.
- Tato, proszę przestań. To moja przyjaciółka. Nie mieszkamy razem. - tu na chwilę przerwał, rozejrzał się i delikatnie przybliżył. Kontynuował ściszonym tonem. - I do jasnej cholery, czy możesz chociaż na tej pieprzonej imprezie przestać?
Czułam, że jest spięty. Wiedziałam, że był wkurzony. Emocje, które mną kierowały kazały mi przenieść rękę na jego plecy, delikatnie zataczając na nich koła, żeby chociaż trochę go wesprzeć.
Drgnął, ale dalej kontynuował już spokojnie.
- Przywiozę go za kilka dni. Mam chwilowo wolne w pracy i...
- I znowu nie pracujesz? Czy ty chcesz, żeby ta wytwórnia padła!? - jego ojciec był wściekły. Harry starał się wypełniać obowiązki jak najlepiej, firma miała wysokie obroty, a starszy Styles traktował go, jakby zupełnie nie miał pojęcia o pracy.
- Des, przesadziłeś. Idziemy do gości. Przepraszam cię, synku, i ciebie, Amelie. - mruknęła jego matka i odeszli.
- Nie wiedziałam, że może być ktoś gorszy od ciebie! - zaśmiałam się, na co jego twarz się rozjaśniła.
- Czyli uważasz, że nie jestem już taki najgorszy? To dobra droga, skarbie. Chodź tańczyć. - odparł i poprowadził mnie na parkiet, ale zobaczyliśmy Zayn'a, więc nasze plany się zmieniły.
Usiedliśmy przy stoliku i rozmawialiśmy przez jakieś pół godziny. Perrie, dziewczyna Zayna nie mogła przyjść, bo była w trasie.
- Proszę o uwagę. - ojciec Harry'ego i jakiś drugi mężczyzna do którego podobny był Zayn (prościej mówiąc najprawdopodobniej sam Yassar Malik) wstali z kieliszkami w rękach. - 30 lat temu założyliśmy wytwórnię. Na początku myśleliśmy, że będzie to niewypał, ale dzięki wam udało się! Mamy nadzieję, że Styles&Malik International będzie istniało jeszcze przez długi czas. Obecnie nasi synowie, Harry i Zayn pełnią obowiązki i spisują się bardzo dobrze. Jesteśmy wam wdzięczni, a teraz świętujmy!
Do naszrgo stolika zaczęli podchodzić różni ludzie i gratulować Stylesowi i Malikowi. Chciało mi się śmiać z ich męczeńskich min.
- Stary, obiecaj, że nigdy coś takiego nie wpadnie ci do głowy. - szepnął Harry do Zayn'a gdy tłum odszedł.
- Nigdy, przenigdy. Chodź tańczyć, Amelie, muszę się wyluzować. - odparł zachrypłym głosem Harry.
Kołysaliśmy się w rytm wolnej muzyki. Byliśmy właściwie wtuleni, co nie było dla mnie zbyt komfortowe.
Przypadkowo dość mocno otarłam się biodrem o jego krocze, co spowodowało u niego zadowolone mruknięcie. Jego ręce zaczęły błądzić po moich pośladkach. Starałam się je odpychać, ale w końcu nie dałam rady. Przesunęliśmy się w pusty kąt, tak że zasłaniał mnie sobą.
- Harry, Harry! - zawołał Dylan biegnąc w naszą stronę. Ten dzieciak mnie ratuje. Wiem już, którego z braci lubię bardziej. Z ust Styles'a wydobyło się mruknięcie, ale gdy tylko zobaczył chłopca prawdziwy uśmiech gościł na jego twarzy.
- Pójdziesz ze mną się pobawić? Amelie też niech idzie! - poprosił. Chwilę później był już w muskularnych ramionach Harry'ego.
- Wiesz mały, że mi nie wypada. Muszę tu siedzieć. - powiedział znudzony Styles.
- Proooszę... Gemma w ogóle tu nie przyjeżdża, chyba o mnie zapomniała, a ty masz sprawy wytwórni i też ciągle cię nie ma. I jeszcze wyprowadziłeś się do swojego domu... - powiedział zasmucony Dylan. Wnioskowałam, że wspomniana Gemma to ich siostra.
- Mały, po pierwsze, Gemma bardzo cię kocha i nigdy o tobie nie zapomni, po prostu wiesz, jak to jest pomiędzy nią a tatą. Ja mam pełno spraw na głowie... Oboje bardzo Cię kochamy. - odparł ciepło Harry. - I wiesz co? Przekonałeś mnie. Idziemy się bawić.
Nim się obejrzałam pociągnął mnie za rękę. Pokój Dylana był gigantyczny. Zmieściłby w sobie 3 razy mój pokój. Ściany były granatowe, a panele jasne. Wszystkie meble były białe, i dosłownie wszędzie był Spider Man. Harry delikatnie ucałował mnie w policzek i usiadł z małym na łóżku.
- Kochasz Amelie Harry? - spytał Dylan przenikliwie się patrząc na swojego starszego brata.
- Umm, Dylan, pokażesz mi zabawki? - spytałam szybko. Nie chciałam słyszeć odpowiedzi. O dziwo nie chciałabym usłyszeć ,,tak", ale ku mojemu zaskoczeniu jeszcze bardziej bolało by mnie słowo ,,nie"...
______________________________________________________________________
- Wiedziałem, że ta sukienka jest stworzona dla ciebie. - powiedział i delikatnie przygryzł płatek mojego ucha. Wzdrygnęłam się. Pachniał drogimi, męskimi perfumami.
Splótł nasze palce i poprowadził do samochodu. Louis uważnie obserwował nas przez okno. Jak wrócę, będę miała przesłuchanie. Tylko co do cholery mam mu powiedzieć?
W jego oczach wygląda to pewnie jakbyśmy byli razem.
- Po imprezie pojedziesz ze mną do mnie? - spytał nagle.
- Umm.. jutro muszę iść do pracy i...
- Jutro masz wolne. - przerwał mi. No tak. Zapomniałam, że rozmawiam z własnym szefem. - więc?
- Jak ja się wytłumaczę Louisowi? Widział, że wychodzę z pa...z tobą... Jak mam mu to wytłumaczyć? Wiesz co by się działo, gdybym nie wróciła na noc po spotkaniu z tobą? To by znaczyło tylko jedno...
- Czy to źle? I tak wkrótce to zrobimy, kochanie. - uśmiechnął się. - będziesz mnie błagać.
- Harry nie pójdę z tobą do łóżka. - Dla czego byłam takim tchórzem? Dla czego nie mogłam powiedzieć nic więcej? Wyznać mu to wszystko, co mnie dręczy. Że jest cholernie przystojny, okropnie mnie wkurza i go nienawidzę, ale mimo to, gdy widzę go z inną kobietą to mnie boli? Chciałabym się od niego uwolnić...
W odpowiedzi tylko zaśmiał się pod nosem.
Wjechaliśmy na najbogatszą dzielnicę Londynu. Tu mieszkały same gwiazdy albo właściciele gigantycznych firm. Czułam się jakby w innym świecie. Każdy dom był nowoczesny, ogrody były wymyślnie zaprojektowane. Niektóre domy schowane były za gigantycznymi murami i bramami wysokości samego domu. Rozszerzyłam oczy. Podświetlone baseny, jacuzzi, gigantyczne tarasy...
Przy niektórych domach stali też szoferzy.
Harry zatrzymał się przed jedną z większych bram, przy których stał właśnie jeden z szoferów.
Styles otworzył samochodowe okno.
- John! - uśmiechnął się do siwego mężczyzny z wąsem.
- Witaj, Harry. - szofer odwzajemnił uśmiech. - masz śliczną dziewczynę. - przeniósł wzrok na mnie na co się zaczerwieniłam, i odpowiedziałam ciche ,,dziękuję".
Mężczyzna nacisnął guzik i brama automatycznie się otworzyła. Harry mu pomachał. Musieli znać się od dawna. Skupiłam swoją uwagę na budynku.
Miał tylko jedno piętro, ale był ogromny. Śnieżnobiałe ściany zdobił w niektórych miejscach bluszcz. Niektóre z nich były też przeszklone, i widziałam przez nie wytwornych gości pijących szampana, i krążących w okół nich kelnerów.
Ogród był zadbany i wszystko starannie zaplanowane. To był pałac...
- Wiem, że pewnie będziesz się tu nudzić. Przyznam Ci się, że ja też. Bogaci ludzie są nudni, i gadają tylko o pieniądzach. - powiedział nagle.
- Harry czasem mówisz tak, jakbyś ty w ogóle nie był bogaty i nie był tym, kim jesteś. Nie rozumiem cię.- zaśmiałam się patrząc nadal na te wszystkie cuda. Jechaliśmy wzdłuż jakiegoś mini - lasku. Harry chciał chyba zaparkować z tyłu domu.
Po drodze na trawniku mijaliśmy same bogate samochody gości.
- Bo w pewnym sensie taki nie jestem. Nie chciałem tej firmy. Miałem inne plany, ale ojciec mi kazał. Ci ludzie dążą do powiększania kupy pieniędzy. Mi to jest obojętne. -odparł spokojnie.
Zaparkował na uboczu ogromnego ogrodu. Właściwie to był sam parking. Za drzewami prześwitywała altana i podświetlona fontanna, więc ten teren musi być ogromny. Zauważyłam chłopca biegnącego w stronę samochodu Harry'ego. Gdy Styles wysiadł ten rzucił się na niego. Chwilę później wziął chłopca na ręce i zaczął nim okręcać w powietrzu. Mały miał może 10 lat. Takie same jak Harry zielone oczy i brązowe włosy, z tym wyjątkiem, że były proste. Miał ten sam uśmiech.
Styles spojrzał na mnie i podszedł szybko do moich drzwi. Otworzył je i podał rękę, żebym mogła wysiąść.
- Dylan, to jest Amelie. - powiedział Harry obejmując mnie wolnym ramieniem.
- Dzień dobry proszę pani. - powiedział uprzejmie chłopiec.
- Taka stara jestem, żebyś mówił mi pani? Jestem Amelie. - uśmiechnęłam się. W oku Harry'ego pojawił się dziwny błysk, i jeszcze mocniej przycisnął mnie do siebie. Szliśmy w stronę domu.
- Ja Dylan. - obdarzył mnie uśmiechem, tym samym jaki ma Harry. - Jesteś jego żoną?
Starałam się stłumić śmiech, ale Harry nie zadawał sobie trudności.
- Oj młody, przystopuj! Amelie to jest... moja przyjaciółka. - powiedział klepiąc Dylana po głowie.
- Żeby było oficjalnie, to jest mój młodszy brat. - powiedział z dumą Styles. - No, młody, to teraz leć zająć się gośćmi, dzisiaj zabieram cię do siebie.
Opuścił brata na ziemię. Harry promieniał, śmiał się. Szkoda, że zawsze taki nie jest.
- Taaak! Będziemy oglądać filmy? Będzie pop corn? - Dylan zaczął skakać.
- No jasne! A teraz leć, muszę pogadać z Amelie.
- Jasne, całujcie się ile chcecie. - zanim Harry zdążył zaprzeczyć, chłopiec zniknął gdzieś w nowoczesnym wnętrzu domu.
- Nie wiedziałam, że masz rodzeństwo. - zaśmiałam się.
- Taa... mam jeszcze starszą siostrę, ale jej tu dzisiaj nie ma. Odcięła się od ojca i zaczęła żyć na własną rękę. Ja byłem bardziej leniwy, i zostałem przy majątku. - odparł drapiąc się w tył szyi.
Zapanowała cisza. Nagle pociągnął mnie za rękę i znaleźliśmy się w jakiejś podświetlanej altanie.
- Mogę cię pocałować? Dzisiaj będę musiał powstrzymać się od nocnego seksu, bo nie mogę brata zaniedbywać, więc... - nie czekając na odpowiedź wpił się w moje usta. Jego język masował moje wargi.
Jedyne co mi teraz przeszkadzało to to, że całuje mnie tylko dla tego, że nie może dziś spotkać się z którąś ze swoich kochanek. Chociaż... dla czego tak się tym przejmuję?
- Chcę ci tylko powiedzieć, że ci ludzie potrafią być... chamscy, idiotyczni... po prostu bądź na to gotowa. Mój ojciec też nie jest normalny. - powiedział chcąc spleść nasze palce razem, ale mu nie pozwoliłam. Nie skomentował, po prostu objął mnie ramieniem.
Goście przerażali swoim chłodem, wytwornością. Wszyscy mieli tu powyżej 40-stki, i rozmawiali o czysto finansowych sprawach. Dyskutowali na temat kosztu lampy wiszącej w jadalni, czy obrazu w salonie. Harry poprowadził mnie w stronę pary do której ciągle podchodzili goście. Mężczyzna, którego widziałam już raz w wytwórni był wysoki i postawny. Przerzedzone włosy wyraźnie już siwiały, a szare oczy nie miały już blasku. Wyraz jego twarzy był srogi. Obok niego stała również wysoka kobieta o czarnych włosach, zielonych oczach i tym samym powalającym uśmiechu co Harry i Dylan. Oboje mieli koło pięćdziesiątki.
- Mamo, tato.. - zaczął Harry. A więc to są jego rodzice... - to jest Amelie Evans, moja przyjaciółka.
Miałam zamiar podać rękę, czy się przywitać, ale jego ojciec uprzedził mnie swoim komentarzem.
- Kolejna? Ile już ich masz? - spytał, a jego krytyczny i zimny wzrok spoczął na mnie.
- Och, przestań Des! - skarciła go cicho matka Harry'ego. - miło cię poznać, kochanie. - posłała mi życzliwy uśmiech. Ku mojemu zaskoczeniu mocno mnie przytuliła, to samo zrobiła potem z Harry'm.
Styles i jego ojciec wymienili obojętne uściski dłoni.
- Zabieram dzisiaj Dylana do siebie, dobrze? - spytał Harry mocniej przyciskając mnie do siebie.
- Nie wiem, czy chcę go narażać na widoki, o których nie powinien wiedzieć. - powiedział chłodno mężczyzna, a jego wzrok znów spoczął na mnie. Myślałam, że gorszej osoby od Harry'ego nie można znaleźć. A jednak.
- Tato, proszę przestań. To moja przyjaciółka. Nie mieszkamy razem. - tu na chwilę przerwał, rozejrzał się i delikatnie przybliżył. Kontynuował ściszonym tonem. - I do jasnej cholery, czy możesz chociaż na tej pieprzonej imprezie przestać?
Czułam, że jest spięty. Wiedziałam, że był wkurzony. Emocje, które mną kierowały kazały mi przenieść rękę na jego plecy, delikatnie zataczając na nich koła, żeby chociaż trochę go wesprzeć.
Drgnął, ale dalej kontynuował już spokojnie.
- Przywiozę go za kilka dni. Mam chwilowo wolne w pracy i...
- I znowu nie pracujesz? Czy ty chcesz, żeby ta wytwórnia padła!? - jego ojciec był wściekły. Harry starał się wypełniać obowiązki jak najlepiej, firma miała wysokie obroty, a starszy Styles traktował go, jakby zupełnie nie miał pojęcia o pracy.
- Des, przesadziłeś. Idziemy do gości. Przepraszam cię, synku, i ciebie, Amelie. - mruknęła jego matka i odeszli.
- Nie wiedziałam, że może być ktoś gorszy od ciebie! - zaśmiałam się, na co jego twarz się rozjaśniła.
- Czyli uważasz, że nie jestem już taki najgorszy? To dobra droga, skarbie. Chodź tańczyć. - odparł i poprowadził mnie na parkiet, ale zobaczyliśmy Zayn'a, więc nasze plany się zmieniły.
Usiedliśmy przy stoliku i rozmawialiśmy przez jakieś pół godziny. Perrie, dziewczyna Zayna nie mogła przyjść, bo była w trasie.
- Proszę o uwagę. - ojciec Harry'ego i jakiś drugi mężczyzna do którego podobny był Zayn (prościej mówiąc najprawdopodobniej sam Yassar Malik) wstali z kieliszkami w rękach. - 30 lat temu założyliśmy wytwórnię. Na początku myśleliśmy, że będzie to niewypał, ale dzięki wam udało się! Mamy nadzieję, że Styles&Malik International będzie istniało jeszcze przez długi czas. Obecnie nasi synowie, Harry i Zayn pełnią obowiązki i spisują się bardzo dobrze. Jesteśmy wam wdzięczni, a teraz świętujmy!
Do naszrgo stolika zaczęli podchodzić różni ludzie i gratulować Stylesowi i Malikowi. Chciało mi się śmiać z ich męczeńskich min.
- Stary, obiecaj, że nigdy coś takiego nie wpadnie ci do głowy. - szepnął Harry do Zayn'a gdy tłum odszedł.
- Nigdy, przenigdy. Chodź tańczyć, Amelie, muszę się wyluzować. - odparł zachrypłym głosem Harry.
Kołysaliśmy się w rytm wolnej muzyki. Byliśmy właściwie wtuleni, co nie było dla mnie zbyt komfortowe.
Przypadkowo dość mocno otarłam się biodrem o jego krocze, co spowodowało u niego zadowolone mruknięcie. Jego ręce zaczęły błądzić po moich pośladkach. Starałam się je odpychać, ale w końcu nie dałam rady. Przesunęliśmy się w pusty kąt, tak że zasłaniał mnie sobą.
- Harry, Harry! - zawołał Dylan biegnąc w naszą stronę. Ten dzieciak mnie ratuje. Wiem już, którego z braci lubię bardziej. Z ust Styles'a wydobyło się mruknięcie, ale gdy tylko zobaczył chłopca prawdziwy uśmiech gościł na jego twarzy.
- Pójdziesz ze mną się pobawić? Amelie też niech idzie! - poprosił. Chwilę później był już w muskularnych ramionach Harry'ego.
- Wiesz mały, że mi nie wypada. Muszę tu siedzieć. - powiedział znudzony Styles.
- Proooszę... Gemma w ogóle tu nie przyjeżdża, chyba o mnie zapomniała, a ty masz sprawy wytwórni i też ciągle cię nie ma. I jeszcze wyprowadziłeś się do swojego domu... - powiedział zasmucony Dylan. Wnioskowałam, że wspomniana Gemma to ich siostra.
- Mały, po pierwsze, Gemma bardzo cię kocha i nigdy o tobie nie zapomni, po prostu wiesz, jak to jest pomiędzy nią a tatą. Ja mam pełno spraw na głowie... Oboje bardzo Cię kochamy. - odparł ciepło Harry. - I wiesz co? Przekonałeś mnie. Idziemy się bawić.
Nim się obejrzałam pociągnął mnie za rękę. Pokój Dylana był gigantyczny. Zmieściłby w sobie 3 razy mój pokój. Ściany były granatowe, a panele jasne. Wszystkie meble były białe, i dosłownie wszędzie był Spider Man. Harry delikatnie ucałował mnie w policzek i usiadł z małym na łóżku.
- Kochasz Amelie Harry? - spytał Dylan przenikliwie się patrząc na swojego starszego brata.
- Umm, Dylan, pokażesz mi zabawki? - spytałam szybko. Nie chciałam słyszeć odpowiedzi. O dziwo nie chciałabym usłyszeć ,,tak", ale ku mojemu zaskoczeniu jeszcze bardziej bolało by mnie słowo ,,nie"...
______________________________________________________________________
ZOSTAW KOMENTARZ ;) XX
niedziela, 9 lutego 2014
Rozdział 5
Harry's pov.
- Chciałam tylko przynieść panu raporty. Przepraszam, i już mnie nie ma. - wymknęła się z gabinetu zanim zdążyłem coś powiedzieć. Spojrzałem na Caroline. Jakoś odechciało mi się tego, co zamierzałem z nią zrobić. Może dla tego, że ta mała, niepozorna brunetka która przed chwilą była tutaj pociągała mnie o wiele bardziej niż wszystkie inne
- Przepraszam, Car, ale przypomniałem sobie, że za chwilę mam zabranie. - skłamałem. Nadal widziałem zdziwioną twarz Amelie, gdy weszła do pomieszczenia.
- No dobrze, ale przyjedziesz dzisiaj wieczorem? - spytała zakładając płaszcz.
- Oczywiście. - uśmiechnąłem się sięgając po szklankę z whisky
Rose's pov.
Gdy wróciliśmy z Lou z pracy postanowiliśmy zrobić małą imprezę, bo z Wolverhampton razem z Danielle przyjechał Liam. Zaprosiliśmy też Niall'a, mojego przyjaciela z liceum i jego dziewczynę, Demi.
We trzy siedziałyśmy w moim pokoju i rozmawiałyśmy o tych ,,babskich sprawach".
- Ami! - wydusiła Danielle która właśnie patrzyła przez okno. - Co najprzystojniejszy facet świata, Harry Styles robi przed twoim domem z bukietem róż?!
Mój żołądek wykonał piruet. Odwróciłam się do niej, próbując się opanować. Co on tu robił? Po co ten bukiet? I do cholery: skąd on wie, gdzie mieszkam!?
- To jest... mój szef, mówiłam wam że pracuję w jego wytwórni przecież. - powiedziałam lekko onieśmielona. Na pewno idzie do jakiejś innej laski z tej dzielnicy.
- Szef który czuje chyba coś więcej do ciebie! - uśmiechnęła się Demi. Styles czujący coś więcej niż chęć zaciągnięcia do łóżka. Demi, jesteś genialna.
- On czuje coś więcej tylko do siebie. Ma w łóżku inną dziewczynę każdej nocy! Tu nie ma mowy o żadnych uczuciach. - zaśmiałam się.
- AMELIEEE! - ryk Louisa rozległ się po całym domu. Zamiast ruszyć swój wielki tyłek na górę, maltretuje moje uszy.
Zostawiłam na chwilę dziewczyny i zeszłam na dół.
- Czego grzecznie pytam? - zachichotałam. Z Tommo mieliśmy kilka swoich tekstów. Można powiedzieć, że mieliśmy własny język.
- Nie wiem, co robi Styles z bukietem chwastów przed moim apartamentem - tu zachichotałam. Jego apartament to mały domek na uboczu miasta, mający tylko 2 pokoje i salon. - mówi, że przyszedł do ciebie.
Wzrok Tomlinsona przeszywał mnie całkowicie.
- W tym stroju mam do niego niby wyjść? - spytałam patrząc na moje szare, dresowe spodnie i czarną bokserkę. W tym momencie z kuchni wybiegł nieźle już wstawiony Niall.
- Louach, chyba coś.... się... zjarało. - wybełkotał chichocząc. Tomlinson pobiegł do piekarnika zostawiając mnie samą.
W sumie, dla czego przejmuję się moim wyglądem? Pieprzyć to, za domowy strój nie wyleje mnie z pracy, i nie zależy mi na dobrym wyglądzie przy nim. Podążyłam do drzwi i je otworzyłam.
Miał na sobie idealnie dopasowane, czarne rurki, i granatową koszulę w białe serca, która zdawała się wielbić jego tors. Nie zapominajmy też o tym uśmieszku, zniewalających zielonych oczach i bujnej, lokowanej grzywce odgarniętej niedbale do tyłu.
- Dzień dobry, Amelie. - odezwał się zachrypniętym głosem.
- Um... dzień dobry Harry. - odparłam zdezorientowana. Czego on chciał?
- Przyszedłem dać te kwiaty ode mnie i Malika, w podziękowaniu za tak świetną pracę. Mamy nadzieję,że potrwa jak najdłużej. - uśmiechnął się omiatając mnie wzrokiem. - W dresach wyglądasz równie pięknie.
Nagle lekko mnie pociągnął i oparł o ścianę na zewnątrz.
- Ale wolę ciebie bez niczego. - wymruczał i rzucił się na moje usta. Przyparł mocno do mnie biodrami wciskając mnie w mur. Jego usta smakowały tak samo jak wczoraj - miętą i whisky. Dziwne, i uzależniające połączenie. Nie wpuściłam jego języka do moich ust. Prawda była taka, że nie odpychałam go, bo był przystojny przez co mnie onieśmielał. Gdyby wyglądał... normalnie, nie pozwoliłabym na to.
- Ah, i jeszcze jedno. - zaczął gdy oderwaliśmy się od siebie. - wyjeżdżam na 2 tygodnie do Nowego Jorku. Przez ten czas masz odbierać ode mnie telefony i odpisywać na sms-y. Będę tęsknił. - uśmiechnął się głupawo, i muskając znów moje usta pożegnał się, by po chwili zniknąć za zakrętem ulicy.
Harry wyjeżdża? 2 tygodnie wolności!
Wróciłam na górę z bukietem. Nie obyło się oczywiście bez pytań i czujnego wzroku Louis'a, ale jakoś sobie z tym poradziłam.
*tydzień później*
Zmęczona wróciłam po pracy do domu. Zamiast spokojnie rzucić się na łóżko, zatrzymały mnie 2 pakunki obok niego. Nie zostawiałam tutaj nic takiego.
Odpakowałam pierwszą, wielką paczkę, a w niej...
Sukienka. Najpiękniejsza na świecie, czerwono - biała sukienka. Dopasowana góra kończyła się gdzieś w okolicach pępka i dalej był lekki i powiewny, luźny, biały materiał. Na niej leżała karteczka z napisem:
,,Jutro, 20.00, impreza u moich rodziców z okazji 30 lecia firmy. Będziesz idealnie wyglądać. Przyjeżdżam o 18.30."
Zdezorientowana sięgnęłam jeszcze po drugi, o wiele mniejszy kartonik. W nim była diamentowa, delikatna bransoletka. Bałam się jej nawet dotknąć, bo wiedziałam, że kosztowała fortunę.
Nie wiedziałam co o tym myśleć. Wiedziałam tylko jedno: przenigdy tego nie przyjmę.
Harry's pov.
- Myślałem, że ty za chwilę całą firmę tam zlicytujesz! - zaśmiał się Malik.
- Trzeba ryzykować, a teraz mamy dodatkowe 20 udziałów w akcjach! Całuj mnie po rękach! - zażartowałem wkładając papiery do mojej teczki. Najważniejsze w tym roku spotkanie biznesowe zakończone, i teraz można się obijać.
- Ja całuję po rękach tylko Perrie. - uśmiechnął się. - a ty z tego co wiem, to niepozorną stażystkę Amelie.
- Oj Malik, Malik. Kiedy ty się nauczysz, że ja się nie zakochuję? Ja zdobywam, ale nie kocham. - odparłem podążając z nim do windy. Trochę trwało, zanim przyjechała na 30 piętro. Po co ludzie budują takie wysokie budynki? Nigdy tego nie zrozumiem.
- Nigdy nie zdobywałeś tak długo stary! Ile wy się już znacie? - spytał.
- Gdzieś pewnie z 2 tygodnie. - spojrzałem się na niego. - to nie długo!
- Styles, przez ten czas normalnie zaliczyłbyś już 6 ! - odparł nadal się we mnie wpatrując.
- Ta jest inna, ale przynajmniej nagroda będzie świetna. Już nie długo. A teraz Malik, zamierzam się bawić na którejś ze słynnych Nowojorskich dyskotek. Idziesz ze mną? - uśmiechnąłem się, wiedząc że nie odmówi. Z Zayn'em byliśmy jak bracia - od dziecka wychowywaliśmy się razem, bo rodzice chcieli, żeby przyszli spadkobiercy firmy mieli dobre układy. W dodatku myśleliśmy tak samo. Byliśmy identyczni pod względem charakterów, z tą tylko różnicą, że on ustabilizował się w związku.
- Jeszcze się pytasz? No jasne! Ale jeszcze jedno pytanie. - wydawało mi się, jakby jego wzrok przewiercał mnie na wylot. Pieprzona winda tak wolno jedzie. - zabierasz towarzyszkę na tą idotyczną swoją drogą imprezę u twoich starych?
Uśmiechnąłem się. W głowie miałem obraz Amelie, roześmianej i skrępowanej, gdy rzucałem jakimś sprośnym tekstem.
- Oczywiście że tak. - tu zrobiłem przerwę. - Amelie. Będzie tam najlepiej pasować, Caroline wyjechała a Taylor jest w trasie. Ewentualnie mogłem wziąć Kendall, ale stwierdziłem, że Amielie będzie lepsza.
- Wiesz, że nie lubię tych twoich zwyczajów, nie mów mi o nich... - przerwał, jakby nad czymś głęboko się zastanawiał. - Ty na prawdę nie chciałbyś mieć takiej osoby, która na prawdę by cię kochała, była z tobą zawsze... stary, miłość to jest...
Nie mogłem tego słuchać. Pieprzona miłość. Miłość dla mnie nie istniała. Od urodzenia wychowywany byłem bez uczuć, na prezesa tej wytwórni. Chciałem śpiewać, ale nie pozwolili mi. To nie byli i nie są rodzice.
- Zayn, mam tego dosyć. Wiesz dobrze jaką miałem sytuacje. Nie mogłem nigdy spełniać marzeń, bo ojciec kazał mi iść na zarządzanie biznesem. Matka nie mówiła nic. Oni mnie nie kochali. I dla mnie miłość nie istnieje, rozumiesz? - skończyłem i wybiegłem z windy która właśnie się zatrzymała.
_____________________________________________________________________
To opowiadanie się rozkręca, i prawdziwa akcja będzie niedługo. Przepraszam, jeśli ten rozdział okazał się nudny, ale będzie lepiej.
- Chciałam tylko przynieść panu raporty. Przepraszam, i już mnie nie ma. - wymknęła się z gabinetu zanim zdążyłem coś powiedzieć. Spojrzałem na Caroline. Jakoś odechciało mi się tego, co zamierzałem z nią zrobić. Może dla tego, że ta mała, niepozorna brunetka która przed chwilą była tutaj pociągała mnie o wiele bardziej niż wszystkie inne
- Przepraszam, Car, ale przypomniałem sobie, że za chwilę mam zabranie. - skłamałem. Nadal widziałem zdziwioną twarz Amelie, gdy weszła do pomieszczenia.
- No dobrze, ale przyjedziesz dzisiaj wieczorem? - spytała zakładając płaszcz.
- Oczywiście. - uśmiechnąłem się sięgając po szklankę z whisky
Rose's pov.
Gdy wróciliśmy z Lou z pracy postanowiliśmy zrobić małą imprezę, bo z Wolverhampton razem z Danielle przyjechał Liam. Zaprosiliśmy też Niall'a, mojego przyjaciela z liceum i jego dziewczynę, Demi.
We trzy siedziałyśmy w moim pokoju i rozmawiałyśmy o tych ,,babskich sprawach".
- Ami! - wydusiła Danielle która właśnie patrzyła przez okno. - Co najprzystojniejszy facet świata, Harry Styles robi przed twoim domem z bukietem róż?!
Mój żołądek wykonał piruet. Odwróciłam się do niej, próbując się opanować. Co on tu robił? Po co ten bukiet? I do cholery: skąd on wie, gdzie mieszkam!?
- To jest... mój szef, mówiłam wam że pracuję w jego wytwórni przecież. - powiedziałam lekko onieśmielona. Na pewno idzie do jakiejś innej laski z tej dzielnicy.
- Szef który czuje chyba coś więcej do ciebie! - uśmiechnęła się Demi. Styles czujący coś więcej niż chęć zaciągnięcia do łóżka. Demi, jesteś genialna.
- On czuje coś więcej tylko do siebie. Ma w łóżku inną dziewczynę każdej nocy! Tu nie ma mowy o żadnych uczuciach. - zaśmiałam się.
- AMELIEEE! - ryk Louisa rozległ się po całym domu. Zamiast ruszyć swój wielki tyłek na górę, maltretuje moje uszy.
Zostawiłam na chwilę dziewczyny i zeszłam na dół.
- Czego grzecznie pytam? - zachichotałam. Z Tommo mieliśmy kilka swoich tekstów. Można powiedzieć, że mieliśmy własny język.
- Nie wiem, co robi Styles z bukietem chwastów przed moim apartamentem - tu zachichotałam. Jego apartament to mały domek na uboczu miasta, mający tylko 2 pokoje i salon. - mówi, że przyszedł do ciebie.
Wzrok Tomlinsona przeszywał mnie całkowicie.
- W tym stroju mam do niego niby wyjść? - spytałam patrząc na moje szare, dresowe spodnie i czarną bokserkę. W tym momencie z kuchni wybiegł nieźle już wstawiony Niall.
- Louach, chyba coś.... się... zjarało. - wybełkotał chichocząc. Tomlinson pobiegł do piekarnika zostawiając mnie samą.
W sumie, dla czego przejmuję się moim wyglądem? Pieprzyć to, za domowy strój nie wyleje mnie z pracy, i nie zależy mi na dobrym wyglądzie przy nim. Podążyłam do drzwi i je otworzyłam.
Miał na sobie idealnie dopasowane, czarne rurki, i granatową koszulę w białe serca, która zdawała się wielbić jego tors. Nie zapominajmy też o tym uśmieszku, zniewalających zielonych oczach i bujnej, lokowanej grzywce odgarniętej niedbale do tyłu.
- Dzień dobry, Amelie. - odezwał się zachrypniętym głosem.
- Um... dzień dobry Harry. - odparłam zdezorientowana. Czego on chciał?
- Przyszedłem dać te kwiaty ode mnie i Malika, w podziękowaniu za tak świetną pracę. Mamy nadzieję,że potrwa jak najdłużej. - uśmiechnął się omiatając mnie wzrokiem. - W dresach wyglądasz równie pięknie.
Nagle lekko mnie pociągnął i oparł o ścianę na zewnątrz.
- Ale wolę ciebie bez niczego. - wymruczał i rzucił się na moje usta. Przyparł mocno do mnie biodrami wciskając mnie w mur. Jego usta smakowały tak samo jak wczoraj - miętą i whisky. Dziwne, i uzależniające połączenie. Nie wpuściłam jego języka do moich ust. Prawda była taka, że nie odpychałam go, bo był przystojny przez co mnie onieśmielał. Gdyby wyglądał... normalnie, nie pozwoliłabym na to.
- Ah, i jeszcze jedno. - zaczął gdy oderwaliśmy się od siebie. - wyjeżdżam na 2 tygodnie do Nowego Jorku. Przez ten czas masz odbierać ode mnie telefony i odpisywać na sms-y. Będę tęsknił. - uśmiechnął się głupawo, i muskając znów moje usta pożegnał się, by po chwili zniknąć za zakrętem ulicy.
Harry wyjeżdża? 2 tygodnie wolności!
Wróciłam na górę z bukietem. Nie obyło się oczywiście bez pytań i czujnego wzroku Louis'a, ale jakoś sobie z tym poradziłam.
*tydzień później*
Zmęczona wróciłam po pracy do domu. Zamiast spokojnie rzucić się na łóżko, zatrzymały mnie 2 pakunki obok niego. Nie zostawiałam tutaj nic takiego.
Odpakowałam pierwszą, wielką paczkę, a w niej...
Sukienka. Najpiękniejsza na świecie, czerwono - biała sukienka. Dopasowana góra kończyła się gdzieś w okolicach pępka i dalej był lekki i powiewny, luźny, biały materiał. Na niej leżała karteczka z napisem:
,,Jutro, 20.00, impreza u moich rodziców z okazji 30 lecia firmy. Będziesz idealnie wyglądać. Przyjeżdżam o 18.30."
Zdezorientowana sięgnęłam jeszcze po drugi, o wiele mniejszy kartonik. W nim była diamentowa, delikatna bransoletka. Bałam się jej nawet dotknąć, bo wiedziałam, że kosztowała fortunę.
Nie wiedziałam co o tym myśleć. Wiedziałam tylko jedno: przenigdy tego nie przyjmę.
Harry's pov.
- Myślałem, że ty za chwilę całą firmę tam zlicytujesz! - zaśmiał się Malik.
- Trzeba ryzykować, a teraz mamy dodatkowe 20 udziałów w akcjach! Całuj mnie po rękach! - zażartowałem wkładając papiery do mojej teczki. Najważniejsze w tym roku spotkanie biznesowe zakończone, i teraz można się obijać.
- Ja całuję po rękach tylko Perrie. - uśmiechnął się. - a ty z tego co wiem, to niepozorną stażystkę Amelie.
- Oj Malik, Malik. Kiedy ty się nauczysz, że ja się nie zakochuję? Ja zdobywam, ale nie kocham. - odparłem podążając z nim do windy. Trochę trwało, zanim przyjechała na 30 piętro. Po co ludzie budują takie wysokie budynki? Nigdy tego nie zrozumiem.
- Nigdy nie zdobywałeś tak długo stary! Ile wy się już znacie? - spytał.
- Gdzieś pewnie z 2 tygodnie. - spojrzałem się na niego. - to nie długo!
- Styles, przez ten czas normalnie zaliczyłbyś już 6 ! - odparł nadal się we mnie wpatrując.
- Ta jest inna, ale przynajmniej nagroda będzie świetna. Już nie długo. A teraz Malik, zamierzam się bawić na którejś ze słynnych Nowojorskich dyskotek. Idziesz ze mną? - uśmiechnąłem się, wiedząc że nie odmówi. Z Zayn'em byliśmy jak bracia - od dziecka wychowywaliśmy się razem, bo rodzice chcieli, żeby przyszli spadkobiercy firmy mieli dobre układy. W dodatku myśleliśmy tak samo. Byliśmy identyczni pod względem charakterów, z tą tylko różnicą, że on ustabilizował się w związku.
- Jeszcze się pytasz? No jasne! Ale jeszcze jedno pytanie. - wydawało mi się, jakby jego wzrok przewiercał mnie na wylot. Pieprzona winda tak wolno jedzie. - zabierasz towarzyszkę na tą idotyczną swoją drogą imprezę u twoich starych?
Uśmiechnąłem się. W głowie miałem obraz Amelie, roześmianej i skrępowanej, gdy rzucałem jakimś sprośnym tekstem.
- Oczywiście że tak. - tu zrobiłem przerwę. - Amelie. Będzie tam najlepiej pasować, Caroline wyjechała a Taylor jest w trasie. Ewentualnie mogłem wziąć Kendall, ale stwierdziłem, że Amielie będzie lepsza.
- Wiesz, że nie lubię tych twoich zwyczajów, nie mów mi o nich... - przerwał, jakby nad czymś głęboko się zastanawiał. - Ty na prawdę nie chciałbyś mieć takiej osoby, która na prawdę by cię kochała, była z tobą zawsze... stary, miłość to jest...
Nie mogłem tego słuchać. Pieprzona miłość. Miłość dla mnie nie istniała. Od urodzenia wychowywany byłem bez uczuć, na prezesa tej wytwórni. Chciałem śpiewać, ale nie pozwolili mi. To nie byli i nie są rodzice.
- Zayn, mam tego dosyć. Wiesz dobrze jaką miałem sytuacje. Nie mogłem nigdy spełniać marzeń, bo ojciec kazał mi iść na zarządzanie biznesem. Matka nie mówiła nic. Oni mnie nie kochali. I dla mnie miłość nie istnieje, rozumiesz? - skończyłem i wybiegłem z windy która właśnie się zatrzymała.
_____________________________________________________________________
To opowiadanie się rozkręca, i prawdziwa akcja będzie niedługo. Przepraszam, jeśli ten rozdział okazał się nudny, ale będzie lepiej.
*Przeczytałaś/eś - zostaw komentarz*
piątek, 7 lutego 2014
Rozdział 4
NOWA ZAKŁADKA - INFORMOWANI
Chcesz być na bieżąco z ewentualnymi zmianami, pojawianiem się rozdziałów? Napisz w komentarzu swojego twittera - będę Cię informować za każdym razem, gdy dodam aktualizację ;)
NOWA ZAKŁADKA - KONTAKT
Wstawiłam tam link do aska. Pytajcie o WSZYSTKO.
NOWA ZAKŁADKA - KONTAKT
Wstawiłam tam link do aska. Pytajcie o WSZYSTKO.
_________________________________________________________
________________________________________
- Panno Evans! - wzdrygnęłam się. Właśnie miałam opuścić wytwórnię w miarę nawet dobrym nastroju, kiedy usłyszałam ten przeklęty głos. Wrzuciłam na twarz sztuczny uśmiech - nie chciałam urządzać scen przed sekretarką i ludźmi czekającymi na spotkanie z wielkim, wielmożnym prezesem.
- Słucham, Panie Styles. - odwróciłam się, wywracając lekko oczami.
- Pamiętaj, 18.00. Załóż coś czerwonego. - powiedział cicho, uśmiechając się zawadiacko.
- Pana niedoczekanie. - wycedziłam przez zęby, pamiętając nadal incydent z kluczami. - Więc do widzenia! - powiedziałam już głośno.
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Rześkie powietrze ostudziło moje nerwy. Lepiej pomogłoby mi co innego, czyli przeklęte, nielegalne tabletki, przez które wplątałam się w to wszystko, ale postanowiłam z tym skończyć. Powoli przemierzałam londyńskie ulice. Myślałam nad tym, co ma do mnie Styles.
Na ,,późny wieczór" umówił się dziś z Taylor Swift, i dobrze wiedziałam po co. Wczoraj przypadkowo byłam świadkiem, jak umawia się z Kendall Jenner. Przed wczoraj słyszałam o Samancie Green. Taylor, Samantha, i na dodatek Kendall. 3 piękne kobiety, z długimi nogami i idealnymi figurami. Wiem, że mój szef chce mnie w taki, czy inny sposób zaciągnąć do łóżka i nie ma nic poważniejszego na myśli, ale dla czego ja? One garnęły się do niego, i były 1000 razy piękniejsze, a zawraca sobie głowę mną...
Dam sobie przyznać - nie odznaczam się niczym szczególnym. Jestem przeraźliwie niska, mam stosunkowo krótkie nogi (i między innymi dla tego rozpaczliwie wydłużam je nie miłosiernie wysokimi obcasami) , a moja największą wadą, której sama nie mogłam przeboleć, były małe piersi. Na prawdę nie mam pojęcia, co taki rozrywany miliarder widzi we mnie.
Gdy dotarłam do domu zjadłam byle co. Lou siedział dzisiaj dłużej w pracy, i to nawet dobrze - nie będę musiała się tłumaczyć z powodu mojego wieczornego wyjścia.
Na przekór Harry'emu wybrałam białą sukienkę. Górę miała idealnie dopasowaną, a dół rozkloszowany. Sięgała mniej więcej do połowy uda. Wzięłam prysznic, ogarnęłam się, i była już 17.50.
Nie, żebym jakoś nie mogła się doczekać, ale im szybciej to się zacznie, tym szybciej skończy, więc niecierpliwie wyczekiwałam czarnego samochodu. W końcu pojawił się na podjeździe. Szybko pobiegłam jeszcze do lustra, żeby się przygotować. Dzwonek do drzwi. Przybrałam minę nie wyrażającą żadnych uczuć.
W progu stał on - jak zwykle idealny i perfekcyjny w każdym calu. Ubrany w idealnie dopasowany czarny garnitur i czarną koszulę, całości dopełniał wyróżniający się jasno grafitowy krawat.
- Nie jest to czerwień, ale i tak ładnie. - wymruczał patrząc na mnie.
Wyminęłam go w progu. Zamknęłam drzwi. Cały czas uważnie mnie obserwował. Nie słyszałam jego dwuznacznych komentarzy, co było dość dziwne.
- Ile ty właściwie masz lat? - spytałam gdy jechaliśmy już do restauracji.
- Na ile wyglądam? - zaśmiał się. Znów oblizał wargi.
- Sama nie wiem... dwadzieścia? - prawdę mówiąc ciężko było określić jego wiek. Z twarzy pomyślałabym, że ma właśnie koło dwudziestki, ale to jego zachowanie, sztywniactwo?
- Trochę mnie odmłodziłaś. Dwadzieścia trzy. - odparł nie spuszczając wzroku z drogi. - ja już wiem, ile masz lat z twojego CV. Urodzona 1994 roku 3 lipca w Wolverhampton. - wyrecytował, jakby dokumenty miał przed nosem.
Zapadła cisza, którą tym razem przerwał on.
- Nie martw się, złotko, 3 lata to wcale nie tak duża różnica. Ze spokojem możesz się ze mną przespać. - uggghhh, wiedziałam, wiedziałam że wredne komentarze powrócą.
Kolacja, która kosztowała fortunę. Drogi wystrój restauracji, i eleganccy kelnerzy skaczący w okół nas. Ile Styles ma kasy!? Wiem, że jest bogaty, ale ja żebym musiała sobie na taki wieczór pozwolić, musiałabym harować po godzinach przez miesiąc...
- Dla czego tak się mi przyglądasz? - uśmiechnął się podnosząc wzrok z talerza.
- Zastanawiam się... - tu na chwilę się zatrzymałam. - jeśli masz 23 lata, dla czego zachowujesz się jak 40-sto latek?
Obserwowałam jego reakcję. Właśnie chciał zjeść kolejną porcję makaronu którą miał na widelcu, ale nie zrobił tego. Znieruchomiał na chwilę, potem cicho się zaśmiał i na mnie spojrzał.
- Ciekawa teoria, mogłabyś dodać, dla czego tak ci się wydaje?
- No bo... - poczułam przypływ odwagi. - te drogie restauracje, garnitur, twój sposób mówienia, zachowanie... jesteś taki opanowany... Louis jest od ciebie starszy, a jest wesoły i... czy ty w ogóle się śmiejesz?
Po tym, co powiedziałam zorientowałam się, że Harry traci młodość, albo już ją stracił. Odziedziczył firmę 4 lata temu, czyli... o Boże, on miał wtedy 19 lat! Porównując 24-letniego Louisa zauważyłam jak bardzo się różnią.
- Zobaczysz, że potrafię się wyluzować. - tu na chwilę przerwał. - Amelie, ja nie mogę do pracy przychodzić w dresach, T-shircie i czapce jak dźwiękowiec, czyli Louis. Pewnie myślisz, że siedzę w tym pieprzonym biurze i nic nie robię, ale tam ciągle przychodzi jakiś bogaty idiota z biznesem do nas...
- Bogaty idiota? - zaśmiałam się pod nosem biorąc na widelec moją porcję spaghetti.
- Przyznaj kochanie, że ten bogaty idiota, czyli ja cholernie cię pociąga. - na jego twarzy pojawił się ten wredny uśmiech. Nagle zauważyłam dość dużą plamkę od sosu pomidorowego na jego nosie.
Zaczęłam się śmiać.
- Co jest? - jakby czytając mi w myślach wyjął telefon i przejrzał się w jego ekranie. Teraz dołączył do mnie i również był rozbawiony.
- Serwetka... - wydusił i sięgając po wspomniany przedmiot wylał na garnitur wino.
Teraz nie mogłam złapać oddechu. Byliśmy w zbyt eleganckiej restauracji, żeby śmiać się na głos, więc starałam się go tłumić. Jestem pewna, że byłam cała czerwona. Wstał, i moim oczom ukazała się piękna, bordowa plama na jego kroczu.
Zakryłam twarz rękoma i zaczęłam się histerycznie śmiać. Słyszałam też jego śmiech. Poszedł do łazienki to przemyć. Usłyszałam, że jego telefon który zostawił zaczął dzwonić. Z ciekawości spojrzałam na wyświetlacz.
,,Taylor"
Dla czego jakoś dziwnie mnie to zabolało?
Gdy pojawił się przy stole zauważył nieodebrane połączenie, i oddzwonił. Nie powiedział mi nic, nawet na mnie nie spojrzał.
- Tak kochanie? - wzdrygnęłam się, słysząc jak powitał Swift. Do mnie też tak mówił. Dla czego zwracam na to uwagę? Zachowuję się jak nieopanowana ze swoimi uczuciami nastolatka! - mhmm.....dobrze.....wiesz, nie wiem. Teraz mam spotkanie, pojadę do domu się przebrać i przyjadę. No paa.
- Na szczęście zeszło, chociaż trochę wyglądam jakbym miał okres. - powiedział dokańczając swoje już zimne danie.
Nie odpowiedziałam nic. Czułam się dziwnie, jak się śmiał był jakby... inny. Ale może mi się wydawało. Przecież siedzi przede mną nadal niezmiennie przystojny, cholernie bogaty mężczyzna, który po kolacji ze mną jedzie do Taylor. Zdecydowanie mi się zdawało.
- Spałaś z Louisem? - spytał nagle. O mało co nie udławiłam się winem które właśnie piłam.
- Słucham? To chyba nie są twoje sprawy! - odparłam wściekła.
- Są. Bo ty jesteś moja.
- Oh, do prawdy? - spojrzałam na niego krytycznym wzrokiem. Ostatnie, czego bym się spodziewała, to to, że jestem czy kiedykolwiek bym była jego własnością.
- Wiesz, że i tak kiedyś skończymy w łóżku? - uśmiechnął się wbijając we mnie wzrok. Te okropne, zielone oczy. Okropnie piękne, okropnie przenikliwe.
- Wątpię, szefie. - powiedziałam chłodno. - w ogóle, dla czego tak myślisz? Ja nie lubię ciebie, ty mnie, dla czego próbujesz jakoś na siłę mnie dręczyć? Taylor już nie może się doczekać! Przepraszam, muszę się przewietrzyć.
Wyszłam szybkim krokiem z restauracji, i oparłam się o ścianę. Nie byłam jednak długo sama, bo chwilę później obok mnie stał również Harry.
- Lubię się patrzeć w gwiazdy. - powiedział zachrypniętym głosem.
Zmarszczyłam brwi, i przeniosłam wzrok na niego. Zaśmiał się tylko.
- Tak, Amelie, ja też jestem człowiekiem i lubię pomarzyć. - wychrypiał. Mimo tego, że nie specjalnie mu wierzyłam trochę mnie to zaintrygowało. Miliarder który miał wszystko. O czym mógł marzyć ktoś taki?
- Nie wyglądasz na taką pustą i bezuczuciową osobę na jaką się kreujesz. - powiedział nagle. Stanął przede mną powodując tym u mnie drżenie. Chcąc nie chcąc bliskość jego ciała wywoływała u mnie dziwne uczucia. Nagle poczułam jego usta na swoich. To stało się tak szybko. Miał takie miękkie wargi, które smakowały miętą. Odpłynęłam, i nie protestowałam. Gdy się ode mnie oderwał zapanowała niezręczna cisza.
Następnego dnia w pracy było normalnie. Na codzienną kontrolę przyszedł uśmiechnięty Malik. Razem z Louisem przez pół dnia zajmowaliśmy się nową płytą Taylor Swift. Dziwnie mi się z nią rozmawiało wiedząc, że spędziła pewnie bardzo namiętną noc ze Styles'em, z którym wczoraj pod wpływem emocji się całowałam. To był nic nie znaczący impuls, o którym ja już prawie zapomniałam, i on na pewno nie będzie chciał sobie tym zawracać głowy. Troszkę sytuacja się skomplikowała, gdy pod koniec pracy miałam iść do jego biura i zanieść codzienne raporty. Zapukałam w drzwi, i nacisnęłam na klamkę.
Nie spodziewałam się tego, co tam zobaczyłam.
Styles siedział na fotelu z rozpiętą, bordową koszulą, a na nim siedziała skąpo ubrana blondynka. Oczywiście musiałam zauważyć jego ręce na jej piersiach. Obrzydzona wyszłam z gabinetu.
- Mogłam Cię ostrzec, przepraszam... - uśmiechnęła się Katy, siedząca jak zwykle za biurkiem w recepcji. - To się dość często zdarza. Pod tym samym dachem trzyma 3 swoje kochanki. To śmieszne.
- Nienawidzę go. - zaśmiałam się.
- Przyznam Ci się, że ja też - szepnęła i obie zachichotałyśmy.
- Panno Evans! - usłyszałam ten zachrypnięty głos. - jeśli ma pani jakąś sprawę, to zapraszam.
________________________________________________________________________
Mam nadzieję że was nie zawiodłam. Pamiętajcie o zakładkach.
Love ya!
Kolacja, która kosztowała fortunę. Drogi wystrój restauracji, i eleganccy kelnerzy skaczący w okół nas. Ile Styles ma kasy!? Wiem, że jest bogaty, ale ja żebym musiała sobie na taki wieczór pozwolić, musiałabym harować po godzinach przez miesiąc...
- Dla czego tak się mi przyglądasz? - uśmiechnął się podnosząc wzrok z talerza.
- Zastanawiam się... - tu na chwilę się zatrzymałam. - jeśli masz 23 lata, dla czego zachowujesz się jak 40-sto latek?
Obserwowałam jego reakcję. Właśnie chciał zjeść kolejną porcję makaronu którą miał na widelcu, ale nie zrobił tego. Znieruchomiał na chwilę, potem cicho się zaśmiał i na mnie spojrzał.
- Ciekawa teoria, mogłabyś dodać, dla czego tak ci się wydaje?
- No bo... - poczułam przypływ odwagi. - te drogie restauracje, garnitur, twój sposób mówienia, zachowanie... jesteś taki opanowany... Louis jest od ciebie starszy, a jest wesoły i... czy ty w ogóle się śmiejesz?
Po tym, co powiedziałam zorientowałam się, że Harry traci młodość, albo już ją stracił. Odziedziczył firmę 4 lata temu, czyli... o Boże, on miał wtedy 19 lat! Porównując 24-letniego Louisa zauważyłam jak bardzo się różnią.
- Zobaczysz, że potrafię się wyluzować. - tu na chwilę przerwał. - Amelie, ja nie mogę do pracy przychodzić w dresach, T-shircie i czapce jak dźwiękowiec, czyli Louis. Pewnie myślisz, że siedzę w tym pieprzonym biurze i nic nie robię, ale tam ciągle przychodzi jakiś bogaty idiota z biznesem do nas...
- Bogaty idiota? - zaśmiałam się pod nosem biorąc na widelec moją porcję spaghetti.
- Przyznaj kochanie, że ten bogaty idiota, czyli ja cholernie cię pociąga. - na jego twarzy pojawił się ten wredny uśmiech. Nagle zauważyłam dość dużą plamkę od sosu pomidorowego na jego nosie.
Zaczęłam się śmiać.
- Co jest? - jakby czytając mi w myślach wyjął telefon i przejrzał się w jego ekranie. Teraz dołączył do mnie i również był rozbawiony.
- Serwetka... - wydusił i sięgając po wspomniany przedmiot wylał na garnitur wino.
Teraz nie mogłam złapać oddechu. Byliśmy w zbyt eleganckiej restauracji, żeby śmiać się na głos, więc starałam się go tłumić. Jestem pewna, że byłam cała czerwona. Wstał, i moim oczom ukazała się piękna, bordowa plama na jego kroczu.
Zakryłam twarz rękoma i zaczęłam się histerycznie śmiać. Słyszałam też jego śmiech. Poszedł do łazienki to przemyć. Usłyszałam, że jego telefon który zostawił zaczął dzwonić. Z ciekawości spojrzałam na wyświetlacz.
,,Taylor"
Dla czego jakoś dziwnie mnie to zabolało?
Gdy pojawił się przy stole zauważył nieodebrane połączenie, i oddzwonił. Nie powiedział mi nic, nawet na mnie nie spojrzał.
- Tak kochanie? - wzdrygnęłam się, słysząc jak powitał Swift. Do mnie też tak mówił. Dla czego zwracam na to uwagę? Zachowuję się jak nieopanowana ze swoimi uczuciami nastolatka! - mhmm.....dobrze.....wiesz, nie wiem. Teraz mam spotkanie, pojadę do domu się przebrać i przyjadę. No paa.
- Na szczęście zeszło, chociaż trochę wyglądam jakbym miał okres. - powiedział dokańczając swoje już zimne danie.
Nie odpowiedziałam nic. Czułam się dziwnie, jak się śmiał był jakby... inny. Ale może mi się wydawało. Przecież siedzi przede mną nadal niezmiennie przystojny, cholernie bogaty mężczyzna, który po kolacji ze mną jedzie do Taylor. Zdecydowanie mi się zdawało.
- Spałaś z Louisem? - spytał nagle. O mało co nie udławiłam się winem które właśnie piłam.
- Słucham? To chyba nie są twoje sprawy! - odparłam wściekła.
- Są. Bo ty jesteś moja.
- Oh, do prawdy? - spojrzałam na niego krytycznym wzrokiem. Ostatnie, czego bym się spodziewała, to to, że jestem czy kiedykolwiek bym była jego własnością.
- Wiesz, że i tak kiedyś skończymy w łóżku? - uśmiechnął się wbijając we mnie wzrok. Te okropne, zielone oczy. Okropnie piękne, okropnie przenikliwe.
- Wątpię, szefie. - powiedziałam chłodno. - w ogóle, dla czego tak myślisz? Ja nie lubię ciebie, ty mnie, dla czego próbujesz jakoś na siłę mnie dręczyć? Taylor już nie może się doczekać! Przepraszam, muszę się przewietrzyć.
Wyszłam szybkim krokiem z restauracji, i oparłam się o ścianę. Nie byłam jednak długo sama, bo chwilę później obok mnie stał również Harry.
- Lubię się patrzeć w gwiazdy. - powiedział zachrypniętym głosem.
Zmarszczyłam brwi, i przeniosłam wzrok na niego. Zaśmiał się tylko.
- Tak, Amelie, ja też jestem człowiekiem i lubię pomarzyć. - wychrypiał. Mimo tego, że nie specjalnie mu wierzyłam trochę mnie to zaintrygowało. Miliarder który miał wszystko. O czym mógł marzyć ktoś taki?
- Nie wyglądasz na taką pustą i bezuczuciową osobę na jaką się kreujesz. - powiedział nagle. Stanął przede mną powodując tym u mnie drżenie. Chcąc nie chcąc bliskość jego ciała wywoływała u mnie dziwne uczucia. Nagle poczułam jego usta na swoich. To stało się tak szybko. Miał takie miękkie wargi, które smakowały miętą. Odpłynęłam, i nie protestowałam. Gdy się ode mnie oderwał zapanowała niezręczna cisza.
Następnego dnia w pracy było normalnie. Na codzienną kontrolę przyszedł uśmiechnięty Malik. Razem z Louisem przez pół dnia zajmowaliśmy się nową płytą Taylor Swift. Dziwnie mi się z nią rozmawiało wiedząc, że spędziła pewnie bardzo namiętną noc ze Styles'em, z którym wczoraj pod wpływem emocji się całowałam. To był nic nie znaczący impuls, o którym ja już prawie zapomniałam, i on na pewno nie będzie chciał sobie tym zawracać głowy. Troszkę sytuacja się skomplikowała, gdy pod koniec pracy miałam iść do jego biura i zanieść codzienne raporty. Zapukałam w drzwi, i nacisnęłam na klamkę.
Nie spodziewałam się tego, co tam zobaczyłam.
Styles siedział na fotelu z rozpiętą, bordową koszulą, a na nim siedziała skąpo ubrana blondynka. Oczywiście musiałam zauważyć jego ręce na jej piersiach. Obrzydzona wyszłam z gabinetu.
- Mogłam Cię ostrzec, przepraszam... - uśmiechnęła się Katy, siedząca jak zwykle za biurkiem w recepcji. - To się dość często zdarza. Pod tym samym dachem trzyma 3 swoje kochanki. To śmieszne.
- Nienawidzę go. - zaśmiałam się.
- Przyznam Ci się, że ja też - szepnęła i obie zachichotałyśmy.
- Panno Evans! - usłyszałam ten zachrypnięty głos. - jeśli ma pani jakąś sprawę, to zapraszam.
________________________________________________________________________
Mam nadzieję że was nie zawiodłam. Pamiętajcie o zakładkach.
Love ya!
czwartek, 6 lutego 2014
Rozdział 3
- Nawet nie wiesz - mówiąc to Styles przybliżył się mocno do mnie. - jak bardzo chcę cię pocałować.
Chwycił mnie za nadgarstki. Byłoby znacznie lepiej, gdyby był obleśny, a nie powalająco przystojny.
Co czułam? Nic. Totalna, niekończąca się pustka. Bóg wie, czego będzie chciał Styles. Nie miałam wyjścia. Nie wiem, jak to wszystko się potoczy. Czuję się jakby moja dusza była gdzieś daleko. Byłam pusta w środku, nie zdolna do uczuć.
- Może na początek przestaniemy z tym ,,pan" i ,,pani". - powiedział przerywając ciszę. - Harry. - podał rękę.
W gardle miałam wielką gulę.
- Amelie. - powiedziałam bardzo cicho. Byłam przerażona. W każdej chwili może ode mnie zażądać czegoś co mnie cały czas niepokoi, i nie mogę odmówić, bo jeśli to zrobię - stracę wszystko.
- Dla czego się tak trzęsiesz? Nic ci nie zrobię. - usłyszałam gardłowy śmiech mojego szefa. Jak ktoś tak przystojny i z wyglądu łagodny, może być w środku tak odrażający?
- Odwiozę Cię do domu.
- Nie, dziękuję. - powiedziałam szybko zakładając płaszcz.
- Ale ja chcę cię odwieźć. Umowa, pamiętaj. - cholerna, pieprzona umowa. Dla czego to akurat ja? Nie, ja nie mogę tak żyć...
Bez słowa, blada jak ściana podążyłam za nim do jego samochodu. Elegancki, czarny, połyskliwy lakier odbijał światła ulicznych latarni. W środku pojazdu czułam intensywny zapach whisky i jakichś cholernie drogich, męskich perfum.
- Nie chcę, żebyś była spięta, kotku. Jutro o 18.00 zabieram cię na kolację. - odparł odpalając samochód.
Nie odezwałam się. Nie chciałam juz nawet protestować, żeby nie nazywał mnie kotkiem.
- Dla czego ja? Masz miliony kobiet które poszłyby na tę pieprzoną kolację z wielką chęcią zamiast mnie! - przygryzłam mocno wargę, żeby się nie rozpłakać.
- No właśnie. One same wskakują mi do łóżka. Ty mnie odpychasz. Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała, ale zapewniam cię, że to i tak się tym skończy. Będziesz mnie błagać. - powiedział oblizując wargi.
Mimo wszystko zaśmiałam się pod nosem. Niedoczekanie.
Louis's pov.
Podśpiewując cicho szykowałem kolację. Ami wróci po samotnej pracy ze Styles'em - na prawdę nie wiem, czego się spodziewać. Usłyszałem dźwięk otwierania drzwi. Spodziewałem się usłyszeć jej radosny głos i poczuć tą energię którą zawsze z sobą wnosiła. Tym razem nie przyszła się przywitać, tylko usłyszałem jak wbiega po schodach.
- Ami! - krzyknąłem wycierając byle jak ręce i podążając do jej pokoju.
Zaliczyłem dość mocne spotkanie z zatrzaskującymi się drzwiami. Jęknąłem, ale się nie poddawałem.
- Mogę wejść?
- Louis... zostaw mnie! - usłyszałem jej stłumiony głos. Co się stało? Byłem przerażony. Amelie traktuję jak moją młodszą siostrzyczkę, którą chciałem się zawsze opiekować.
- Ten skurwiel ci coś zrobił ? - obawiałem się najgorszego. Mój szef był skończonym chujem, ale chyba jej do cholery nie zgwałcił!
- Nie! Po prostu... chcę być sama, mam gorszy dzień. - jakoś nie specjalnie w to uwierzyłem, ale postanowiłem dać sobie spokój. Nie powie mi co ją męczy.
- Gdybyś czegoś potrzebowała to... ja zawsze jestem. - odparłem tylko.
Amelie's pov.
Tym razem czas w pracy nie mijał tak wesoło jak wczoraj. Louis nie zadawał zbędnych pytań, ale widziałam jego zaniepokojone spojrzenie. Styles'a dzisiaj nie widziałam. Albo siedział po prostu w gabinecie, albo nie pojawił się w pracy, tylko spędzał czas w ramionach cycatej blondynki.
- Za chwilę do studia przyjdzie Taylor, będziesz miała okazję się popisać, bo to świetna artystka. - tu jakby na chwilę się zatrzymał. - i to jest kochanka jednego z prezesów. Zgadnij, którego. - Louis uśmiechnął się wiedząc, że pytanie które zadał było czysto retoryczne.
- Oczywiście, że cudownego Styles'a. - zaśmiałam się mimo mojego skopanego nastroju.
- Hej Lou, Hej Amelie, słuchajcie, dwie sprawy. Byłem u prezesów i... - ugghhh u kogo? - i Malik poprosił, żebyście po nagraniu Taylor przynieśli demówki, bo chcą je jeszcze usłyszeć. I Styles prosił, żebyś do niego przyszła, bo chce ustalić grafik. - powiedział zawsze wesoły szef techniczny tej wytwórni, Andy.
Skąd ja to wiedziałam? Cholerny, pieprzony dupek.
Szybkim krokiem wyszłam ze studia, żeby wyglądało to w oczach Louisa, że Styles jest mi obojętny.
Długi korytarz wydawał się być dziwnie krótki. Moje szpilki odbijały się z głuchym hukiem o czarne kafelki. I miałam jakby deja vu*: stałam zestresowana przed ciemnymi drzwiami z napisem ,,Harry Styles & Zayn Malik" i drżącymi palcami cicho zapukałam. Gdy usłyszałam wykrzyczane od niechcenia ,,wejść!" nacisnęłam na pozłacaną klamkę.
- Dzień dobry, Andy powiedział, że chciał mnie pan widzieć. - powiedziałam, starając się nie wyrażać w ogóle emocji. Wyglądał idealnie. Siedział za wielkim biurkiem na swoim fotelu, a zielone oczy intensywnie się we mnie wpatrywały. Ubrany był w czarną koszulę, która była mocno od góry rozpięta. i ukazywała sporą część torsu. Do tego czarne spodnie od garnituru. Wyglądał seksownie - to trzeba mu było przyznać.
- Pan? Amelie, kochanie, przeszliśmy już na ,,ty". - powiedział po czym standardowo napił się whisky.
- Wolę w pracy tak się zwracać do mojego szefa. - odparłam. Pokręcił tylko głową patrząc się na panoramę Londynu przez przeszkloną ścianę.
Chyba przez 5 minut stałam tam jak idiotka i czekałam aż ten dupek zacznie gadać.
- Podobno.. - zawahałam się na chwilę. - chciał pan ustalić grafik.
Zaśmiał się pod nosem przeszywając mnie wzrokiem. Sięgnął po szklankę i upił kolejny łyk brązowawej cieczy.
- Grafik już dawno ustalony. - oblizał wargi powodując u mnie nie wyjaśnione dreszcze. - chciałem po prostu cię zobaczyć. Ładnie ci w tym kolorze.
Spojrzałam na swoją dość krótką (co dopiero teraz zauważyłam) turkusową sukienkę. Nerwowo naciągnęłam ją tak, by zakrywała większą część moich ud, co spotkało się z jego śmiechem.
- Przepraszam, ale jeśli to nic ważnego, to wolałabym już iść, muszę Louisowi pomagać przy nagraniach Taylor Swift. - odparłam chłodno czując nagły przypływ odwagi.
- Tay tu jest? - jego oczy zaświeciły się. - pozwoli pani, że ją odprowadzę.
Wstał z fotela dopijając resztkę whisky. Podszedł do mnie, i ,,przypadkowo" upuścił klucze tuż przy moich nogach. Schyliłam się, by je podnieść, ale poczułam silną dłoń chwytającą mnie za ramię. Stał tuż przy mnie.
- Oczywiście jestem zachwycony, że już chcesz się schylić i zrobić to i owo z moim penisem, ale myślę że zrobimy to kiedy indziej, i ja jako dżentelmen sam podniosę klucze. - na te słowa stanęłam i zesztywniałam. Ordynarny, niepohamowany idiota. Nie! Czy on w ogóle kiedyś był skrępowany?
Patrzyłam się w sufit, a on w tym czasie podniósł te cholerne klucze.
- Schylając się miałem piękne widoki. śliczna koronka. - wymruczał mi do ucha, a ja zrobiłam wielkie oczy. Odruchowo zacisnęłam uda. Myślałam że wybuchnę. Najpierw mówi sprośne teksty, a potem zagląda mi pod sukienkę. Nienawidzę go!
Ignorując jego dalsze komentarze wyszłam z gabinetu i szybkim krokiem podążyłam do studia. Szedł za mną. Słyszałam jego kroki.
Odetchnęłam, gdy znalazłam się za drzwiami. Co prawda wszedł za mną, ale poprosił na chwilę Taylor (która swoją drogą była prześliczna) ,,na słówko".
Louis właśnie obrabiał jeden utwór wokalistki.
- Wszystko w porządku?- spytał nie odrywając wzroku z przycisków i notowań dźwięku.
- Tak Lou.- chciałam być trochę milsza dla niego, bo ostatnimi czasy nie byłam.
- Wiesz co... mam prośbę. Muszę jeszcze dokończyć dużo, a Andy chciał żebym mu przyniósł dokumenty. - spojrzał na mnie. - zaniesiesz je?
- No dobrze. - uśmiechnęłam się. - ale robisz dzisiaj coś dobrego na kolację.
Nie czekając na odpowiedź wyszłam trzymając w ręku plik kartek.
Zobaczyłam, jak Styles całuje Taylor. Chcąc nie chcąc musiałam przejść obok, zupełnie obojętna.
Moje serce jakoś dziwnie szybko zabiło.
Gdy wchodziłam do pomieszczenia technicznego w którym siedział Andy, słyszałam jeszcze szept mojego szefa do Swift: ,,Dzisiaj przyjadę późnym wieczorem. Załóż to, co lubię."
________________________________________________________________
*deja vu - (z francuskiego) wrażenie, że dana sytuacja którą przeżywamy już się wydarzyła.
________________________________________________________________
Pod ostatnim postem napisały 2 nowe osoby, których nie kojarzyłam z poprzednich opowiadań.
Okazało się, że jedna z nich czytała też ,,P.S. I Hate You" (RIP niestety ;/ ) ale chyba nigdy nie komentowała. Dziękuję Ci, za ten komentarz, bo on i ten drugi przekonały mnie do wysiłku nad kolejnymi częściami. Cieszę się, że jesteście.
Proszę, możecie napisać nawet byle jaka literkę w komentarzu, byleby on był, i bylebym wiedziała, że ktoś tu jest, i że mój trud nie jest daremny.
Chwycił mnie za nadgarstki. Byłoby znacznie lepiej, gdyby był obleśny, a nie powalająco przystojny.
Co czułam? Nic. Totalna, niekończąca się pustka. Bóg wie, czego będzie chciał Styles. Nie miałam wyjścia. Nie wiem, jak to wszystko się potoczy. Czuję się jakby moja dusza była gdzieś daleko. Byłam pusta w środku, nie zdolna do uczuć.
- Może na początek przestaniemy z tym ,,pan" i ,,pani". - powiedział przerywając ciszę. - Harry. - podał rękę.
W gardle miałam wielką gulę.
- Amelie. - powiedziałam bardzo cicho. Byłam przerażona. W każdej chwili może ode mnie zażądać czegoś co mnie cały czas niepokoi, i nie mogę odmówić, bo jeśli to zrobię - stracę wszystko.
- Dla czego się tak trzęsiesz? Nic ci nie zrobię. - usłyszałam gardłowy śmiech mojego szefa. Jak ktoś tak przystojny i z wyglądu łagodny, może być w środku tak odrażający?
- Odwiozę Cię do domu.
- Nie, dziękuję. - powiedziałam szybko zakładając płaszcz.
- Ale ja chcę cię odwieźć. Umowa, pamiętaj. - cholerna, pieprzona umowa. Dla czego to akurat ja? Nie, ja nie mogę tak żyć...
Bez słowa, blada jak ściana podążyłam za nim do jego samochodu. Elegancki, czarny, połyskliwy lakier odbijał światła ulicznych latarni. W środku pojazdu czułam intensywny zapach whisky i jakichś cholernie drogich, męskich perfum.
- Nie chcę, żebyś była spięta, kotku. Jutro o 18.00 zabieram cię na kolację. - odparł odpalając samochód.
Nie odezwałam się. Nie chciałam juz nawet protestować, żeby nie nazywał mnie kotkiem.
- Dla czego ja? Masz miliony kobiet które poszłyby na tę pieprzoną kolację z wielką chęcią zamiast mnie! - przygryzłam mocno wargę, żeby się nie rozpłakać.
- No właśnie. One same wskakują mi do łóżka. Ty mnie odpychasz. Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała, ale zapewniam cię, że to i tak się tym skończy. Będziesz mnie błagać. - powiedział oblizując wargi.
Mimo wszystko zaśmiałam się pod nosem. Niedoczekanie.
Louis's pov.
Podśpiewując cicho szykowałem kolację. Ami wróci po samotnej pracy ze Styles'em - na prawdę nie wiem, czego się spodziewać. Usłyszałem dźwięk otwierania drzwi. Spodziewałem się usłyszeć jej radosny głos i poczuć tą energię którą zawsze z sobą wnosiła. Tym razem nie przyszła się przywitać, tylko usłyszałem jak wbiega po schodach.
- Ami! - krzyknąłem wycierając byle jak ręce i podążając do jej pokoju.
Zaliczyłem dość mocne spotkanie z zatrzaskującymi się drzwiami. Jęknąłem, ale się nie poddawałem.
- Mogę wejść?
- Louis... zostaw mnie! - usłyszałem jej stłumiony głos. Co się stało? Byłem przerażony. Amelie traktuję jak moją młodszą siostrzyczkę, którą chciałem się zawsze opiekować.
- Ten skurwiel ci coś zrobił ? - obawiałem się najgorszego. Mój szef był skończonym chujem, ale chyba jej do cholery nie zgwałcił!
- Nie! Po prostu... chcę być sama, mam gorszy dzień. - jakoś nie specjalnie w to uwierzyłem, ale postanowiłem dać sobie spokój. Nie powie mi co ją męczy.
- Gdybyś czegoś potrzebowała to... ja zawsze jestem. - odparłem tylko.
Amelie's pov.
Tym razem czas w pracy nie mijał tak wesoło jak wczoraj. Louis nie zadawał zbędnych pytań, ale widziałam jego zaniepokojone spojrzenie. Styles'a dzisiaj nie widziałam. Albo siedział po prostu w gabinecie, albo nie pojawił się w pracy, tylko spędzał czas w ramionach cycatej blondynki.
- Za chwilę do studia przyjdzie Taylor, będziesz miała okazję się popisać, bo to świetna artystka. - tu jakby na chwilę się zatrzymał. - i to jest kochanka jednego z prezesów. Zgadnij, którego. - Louis uśmiechnął się wiedząc, że pytanie które zadał było czysto retoryczne.
- Oczywiście, że cudownego Styles'a. - zaśmiałam się mimo mojego skopanego nastroju.
- Hej Lou, Hej Amelie, słuchajcie, dwie sprawy. Byłem u prezesów i... - ugghhh u kogo? - i Malik poprosił, żebyście po nagraniu Taylor przynieśli demówki, bo chcą je jeszcze usłyszeć. I Styles prosił, żebyś do niego przyszła, bo chce ustalić grafik. - powiedział zawsze wesoły szef techniczny tej wytwórni, Andy.
Skąd ja to wiedziałam? Cholerny, pieprzony dupek.
Szybkim krokiem wyszłam ze studia, żeby wyglądało to w oczach Louisa, że Styles jest mi obojętny.
Długi korytarz wydawał się być dziwnie krótki. Moje szpilki odbijały się z głuchym hukiem o czarne kafelki. I miałam jakby deja vu*: stałam zestresowana przed ciemnymi drzwiami z napisem ,,Harry Styles & Zayn Malik" i drżącymi palcami cicho zapukałam. Gdy usłyszałam wykrzyczane od niechcenia ,,wejść!" nacisnęłam na pozłacaną klamkę.
- Dzień dobry, Andy powiedział, że chciał mnie pan widzieć. - powiedziałam, starając się nie wyrażać w ogóle emocji. Wyglądał idealnie. Siedział za wielkim biurkiem na swoim fotelu, a zielone oczy intensywnie się we mnie wpatrywały. Ubrany był w czarną koszulę, która była mocno od góry rozpięta. i ukazywała sporą część torsu. Do tego czarne spodnie od garnituru. Wyglądał seksownie - to trzeba mu było przyznać.
- Pan? Amelie, kochanie, przeszliśmy już na ,,ty". - powiedział po czym standardowo napił się whisky.
- Wolę w pracy tak się zwracać do mojego szefa. - odparłam. Pokręcił tylko głową patrząc się na panoramę Londynu przez przeszkloną ścianę.
Chyba przez 5 minut stałam tam jak idiotka i czekałam aż ten dupek zacznie gadać.
- Podobno.. - zawahałam się na chwilę. - chciał pan ustalić grafik.
Zaśmiał się pod nosem przeszywając mnie wzrokiem. Sięgnął po szklankę i upił kolejny łyk brązowawej cieczy.
- Grafik już dawno ustalony. - oblizał wargi powodując u mnie nie wyjaśnione dreszcze. - chciałem po prostu cię zobaczyć. Ładnie ci w tym kolorze.
Spojrzałam na swoją dość krótką (co dopiero teraz zauważyłam) turkusową sukienkę. Nerwowo naciągnęłam ją tak, by zakrywała większą część moich ud, co spotkało się z jego śmiechem.
- Przepraszam, ale jeśli to nic ważnego, to wolałabym już iść, muszę Louisowi pomagać przy nagraniach Taylor Swift. - odparłam chłodno czując nagły przypływ odwagi.
- Tay tu jest? - jego oczy zaświeciły się. - pozwoli pani, że ją odprowadzę.
Wstał z fotela dopijając resztkę whisky. Podszedł do mnie, i ,,przypadkowo" upuścił klucze tuż przy moich nogach. Schyliłam się, by je podnieść, ale poczułam silną dłoń chwytającą mnie za ramię. Stał tuż przy mnie.
- Oczywiście jestem zachwycony, że już chcesz się schylić i zrobić to i owo z moim penisem, ale myślę że zrobimy to kiedy indziej, i ja jako dżentelmen sam podniosę klucze. - na te słowa stanęłam i zesztywniałam. Ordynarny, niepohamowany idiota. Nie! Czy on w ogóle kiedyś był skrępowany?
Patrzyłam się w sufit, a on w tym czasie podniósł te cholerne klucze.
- Schylając się miałem piękne widoki. śliczna koronka. - wymruczał mi do ucha, a ja zrobiłam wielkie oczy. Odruchowo zacisnęłam uda. Myślałam że wybuchnę. Najpierw mówi sprośne teksty, a potem zagląda mi pod sukienkę. Nienawidzę go!
Ignorując jego dalsze komentarze wyszłam z gabinetu i szybkim krokiem podążyłam do studia. Szedł za mną. Słyszałam jego kroki.
Odetchnęłam, gdy znalazłam się za drzwiami. Co prawda wszedł za mną, ale poprosił na chwilę Taylor (która swoją drogą była prześliczna) ,,na słówko".
Louis właśnie obrabiał jeden utwór wokalistki.
- Wszystko w porządku?- spytał nie odrywając wzroku z przycisków i notowań dźwięku.
- Tak Lou.- chciałam być trochę milsza dla niego, bo ostatnimi czasy nie byłam.
- Wiesz co... mam prośbę. Muszę jeszcze dokończyć dużo, a Andy chciał żebym mu przyniósł dokumenty. - spojrzał na mnie. - zaniesiesz je?
- No dobrze. - uśmiechnęłam się. - ale robisz dzisiaj coś dobrego na kolację.
Nie czekając na odpowiedź wyszłam trzymając w ręku plik kartek.
Zobaczyłam, jak Styles całuje Taylor. Chcąc nie chcąc musiałam przejść obok, zupełnie obojętna.
Moje serce jakoś dziwnie szybko zabiło.
Gdy wchodziłam do pomieszczenia technicznego w którym siedział Andy, słyszałam jeszcze szept mojego szefa do Swift: ,,Dzisiaj przyjadę późnym wieczorem. Załóż to, co lubię."
________________________________________________________________
*deja vu - (z francuskiego) wrażenie, że dana sytuacja którą przeżywamy już się wydarzyła.
________________________________________________________________
Pod ostatnim postem napisały 2 nowe osoby, których nie kojarzyłam z poprzednich opowiadań.
Okazało się, że jedna z nich czytała też ,,P.S. I Hate You" (RIP niestety ;/ ) ale chyba nigdy nie komentowała. Dziękuję Ci, za ten komentarz, bo on i ten drugi przekonały mnie do wysiłku nad kolejnymi częściami. Cieszę się, że jesteście.
Proszę, możecie napisać nawet byle jaka literkę w komentarzu, byleby on był, i bylebym wiedziała, że ktoś tu jest, i że mój trud nie jest daremny.
~~przeczytałaś/eś - skomentuj, proszę, to motywuje do dalszego działania ~~
Im więcej komentarzy, tym szybciej pojawi się rozdział 4 ;)
środa, 5 lutego 2014
Why?!
Ej miśki!
Jest w ogóle tu ktoś?
Czytacie to?
Jest sens, żebym siedziała nad tym tyle czasu?
Mam już napisane kilka rozdziałów do przodu...
Ten, kto czyta niech skomentuje...
Love ya.
Jest w ogóle tu ktoś?
Czytacie to?
Jest sens, żebym siedziała nad tym tyle czasu?
Mam już napisane kilka rozdziałów do przodu...
Ten, kto czyta niech skomentuje...
Love ya.
wtorek, 4 lutego 2014
Rozdział 2
Harry's pov.
- Masz tutaj jeszcze te papiery od Smiths'a. - powiedział Zayn kładąc kolejną tonę papieru na biurko.
Jęknąłem odchylając głowę do tyłu.
- Stary, w sumie, to zastanawiam się, czemu ja zawsze wszystko podpisuję. Ty kontrolujesz pracowników, a ja siedzę i korzenie tu zapuszczam. - zaśmiałem się składając kolejny podpis na dokumencie.
- Bez przesady. Jak tam u Samanthy? - mówiąc to wziął część kartek i usiadł za swoim biurkiem również je podpisując.
- Mmm, do teraz nie mogę się pozbierać.
- Drew przyniosła te papiery? - spytałem wspominając wczoraj swoją rozdygotaną pracownicę.
- Jeszcze nie.
- Pójdę do niej. - powiedziałem, i na odchodnym dodałem: - i odwiedzę naszą nową stażystkę.
Malik zaśmiał się.
- Harry... - zrobił tu małą przerwę. - Nie skontroluj jej za bardzo, bo wygląda jednak na dziewicę.
Zaśmiałem się i wyszedłem z gabinetu.
- Dzień dobry, Katherine! - krzyknąłem do sekretarki, która na mój widok się zaczerwieniła. - Drew jest w pracy?
- Tak, panie prezesie. - odparła cichym głosem i patrzyła się wciąż na mnie.
Kiwnąłem głową i udałem się w stronę odpowiednich drzwi. Przechodząc obok studia nagrań, usłyszałem śmiechy. Zdecydowanie muszę tam wejść. Na początku chciałem iść najpierw odebrać obiecane dokumenty, ale coś mnie tknęło, gdy usłyszałem damski śmiech. To musiał być śmiech Amelie Evans, żadna inna kobieta tam nie pracowała. Nacisnąłem pewnie na klamkę.
Amelie's pov.
Właśnie dusiłam się ze śmiechu, bo Louis pomylił klawisze i zmienił całą piosenkę, którą będzie musiał zaczynać od nowa, kiedy do studia wszedł Styles.
- Dzień dobry, jak się pracuje? - uśmiechnął się szeroko podchodząc do mnie.
Wyglądał tak samo zniewalająco jak wczoraj. Zamiast czarnej koszuli miał dzisiaj białą, rozpiętą dość głęboko. Nie miał marynarki, jedynie czarne spodnie od garnituru.
- Mamy... - zachichotałam widząc wahanie Lou. - malutkie problemy, ale zaraz je naprawię.
- Co się stało? - spytał jakby czytając w myślach.
- Nic, po prostu przez pomyłkę przyciszyłem wokal, i zgłośniłem podkład, ale mam samo demo piosenki, więc to naprawię. - powiedział Tomlinson przeczesując włosy.
- Może pomogę? - mówiąc to pewnie podszedł do konsoli i zaczął przesuwać poszczególne guziki. Obserwowałam skupienie na jego twarzy. Widziałam, że się uśmiecha, kątem oka patrząc na mnie, na co ja szybko odwróciłam wzrok.
- Myślę, że może wyręczę pana na kilka dni. - powiedział odwracając się do nas. - Niech pan sobie nic złego nie pomyśli, po prostu przez miesiąc zostaje już pan po godzinach, i należy się panu odpoczynek.
- No nie wiem.. - mój przyjaciel się zawahał. - Nie wiem czy Amelie da sobie radę, nie chciałbym jej zostawiać...
- Ja jej wszystko pokarzę. Ostatecznie przecież też się na tym znam. - uważnie mnie obserwował. - z resztą to będzie świetna okazja do zapoznania się, z wszystkimi pracownikami chcemy przecież mieć dobry kontakt.
Spojrzałam na Lou. Wieczorem ostrzegał mnie, przed Styles'em. Nie chciał mnie z nim zostawiać.
- Oh, panie Tomlinson, nie zrobię pana partnerce nic złego. - zaśmiał się. - Po prostu chcę trochę popracować. Mam dość siedzenia w gabinecie.
- Nie jesteśmy razem. - Louis zrobił przerwę, a potem kontynuował. - Na pewno, Amelie dasz sobie radę?
Kiwnęłam głową. W sumie co miałam zrobić? Powiedzieć ,,Oh nie, Louis, boję się z nim zostać, jest czarująco przystojny, druzgocze mnie swoim urokiem a nie chcę być jego kolejna panienką"? To głupie.
- To świetnie. - na twarzy Styles'a pojawił się złośliwy uśmiech. - zaczniemy pracę za chwilę. Pan niech się nacieszy urlopem.
Jakąś godzinę później siedziałam na wysokim krześle i przyglądałam się pracy mojego szefa.
- No dobrze, więc teraz puszczę pani ten utwór. Proszę, by po skończeniu powiedziała mi pani, co w nim jest nie tak. - powiedział podając mi słuchawki.
Kiwnęłam głową. On chyba zrobił to specjalnie. W tle były wyraźne jęki, jakby za ścianą jakaś niewyżyta para się pieprzyła.
Kolejny raz przygryzłam wargę. To tylko kilka dni. Zdjęłam słuchawki.
- No więc słychać....- zacięłam się. - hałas.
Słychać hałas. Mądrze, bardzo mądrze pani Evans.
Powoli przemieścił się tak, że opierając się o konsolę prawie mnie do niej przygniatał od tyłu.
- Aa...jakiego rodzaju, jest ten hałas? - wymruczał mi do ucha. Odskoczyłabym, gdybym tylko miała gdzie.
- Cóż... są jakieś krzyki i...
- I co?
- I... jęki. - wydusiłam ostatnie słowo. Usłyszałam jego gardłowy śmiech.
- Bardzo dobrze. - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale rozbrzmiał sygnał jego telefonu. - przepraszam na chwilę.
Wyszedł.
Opadłam na fotel. Co za idiota! Myśli, że zaciągnie mnie do łóżka? Chyba w jego cholernych snach.
Nagle drzwi otworzyły się.
- Niestety muszę iść. Nagła sprawa. Ale niech się pani nie martwi, dokończymy to, co zacząłem.
Gdy wyszedł sięgnęłam roztrzęsionymi rękami po tabletki. Zażyłam całą garść. Wiem, że to nielegalne. Ale ja nie mogę. Myślałam, że w Londynie moje życie się polepszy. Za szybko się denerwuje. Ręce mi się trzęsły. Wiedziałam, że nikt nie może o tym wiedzieć, a tu w każdej chwili może ktoś wejść, ale musiałam. Czułam, jak krew w moich żyłach nie pulsuje już tak mocno. O wiele lepiej. Oparłam się o ścianę uspokajając oddech. Zamknęłam oczy i przez chwilę byłam w pewnego rodzaju błogostanie. Otworzyłam oczy. Czarne, metalowe drzwi były zamknięte. Ale oparty o nie, spokojnie się temu przyglądając stał mój szef. Jego twarz nie wyrażała nic. Zielona głębia oczu wpatrywała się we mnie.
- Wie pani, co powinienem teraz zrobić? - spytał spokojnie.
Spuściłam głowę, a z moich oczu poleciały łzy. Stracę teraz wszystko. Wrócę do Wolverhampton z mianem narkomanki. Bez perspektyw, bez nadziei.
Zrobił dwa, duże kroki i już był przy mnie.
- Na prawdę, szkoda by było, gdyby taki talent się marnował. - delikatnie zaczął jeździć opuszkami palców po mojej szyi. Jego dotyk rozpalał we mnie ogień.
- Ale mogę nie zawiadomić policji. - wplótł palce w moje włosy. - nikt się o tym nie dowie. Ale pani...
- T-tak? - spytałam przestraszona.
- Będzie pani robić, co będę chciał. - skamieniałam. Co ja mam zrobić? Nie mogę stracić studiów i pracy. Nie mogę zawieść rodziców i Lou. Nie mogę...
- Jeśli będę chciał pójść z panią na kolację, zgodzi się pani. Tak samo we wszelkich innych przypadkach. A nasza umówa skończy się i tak jednym. Dobrze pani wie, o czym mówię. - Każde jego słowo wypalało jakby dziurę w moim sercu. Nie pójdę z nim do łóżka!
Zaczęłam płakać. Nie mam wyjścia.
Kiwnęłam głową, a mój płacz stał się głośniejszy.
- Masz tutaj jeszcze te papiery od Smiths'a. - powiedział Zayn kładąc kolejną tonę papieru na biurko.
Jęknąłem odchylając głowę do tyłu.
- Stary, w sumie, to zastanawiam się, czemu ja zawsze wszystko podpisuję. Ty kontrolujesz pracowników, a ja siedzę i korzenie tu zapuszczam. - zaśmiałem się składając kolejny podpis na dokumencie.
- Bez przesady. Jak tam u Samanthy? - mówiąc to wziął część kartek i usiadł za swoim biurkiem również je podpisując.
- Mmm, do teraz nie mogę się pozbierać.
- Drew przyniosła te papiery? - spytałem wspominając wczoraj swoją rozdygotaną pracownicę.
- Jeszcze nie.
- Pójdę do niej. - powiedziałem, i na odchodnym dodałem: - i odwiedzę naszą nową stażystkę.
Malik zaśmiał się.
- Harry... - zrobił tu małą przerwę. - Nie skontroluj jej za bardzo, bo wygląda jednak na dziewicę.
Zaśmiałem się i wyszedłem z gabinetu.
- Dzień dobry, Katherine! - krzyknąłem do sekretarki, która na mój widok się zaczerwieniła. - Drew jest w pracy?
- Tak, panie prezesie. - odparła cichym głosem i patrzyła się wciąż na mnie.
Kiwnąłem głową i udałem się w stronę odpowiednich drzwi. Przechodząc obok studia nagrań, usłyszałem śmiechy. Zdecydowanie muszę tam wejść. Na początku chciałem iść najpierw odebrać obiecane dokumenty, ale coś mnie tknęło, gdy usłyszałem damski śmiech. To musiał być śmiech Amelie Evans, żadna inna kobieta tam nie pracowała. Nacisnąłem pewnie na klamkę.
Amelie's pov.
Właśnie dusiłam się ze śmiechu, bo Louis pomylił klawisze i zmienił całą piosenkę, którą będzie musiał zaczynać od nowa, kiedy do studia wszedł Styles.
- Dzień dobry, jak się pracuje? - uśmiechnął się szeroko podchodząc do mnie.
Wyglądał tak samo zniewalająco jak wczoraj. Zamiast czarnej koszuli miał dzisiaj białą, rozpiętą dość głęboko. Nie miał marynarki, jedynie czarne spodnie od garnituru.
- Mamy... - zachichotałam widząc wahanie Lou. - malutkie problemy, ale zaraz je naprawię.
- Co się stało? - spytał jakby czytając w myślach.
- Nic, po prostu przez pomyłkę przyciszyłem wokal, i zgłośniłem podkład, ale mam samo demo piosenki, więc to naprawię. - powiedział Tomlinson przeczesując włosy.
- Może pomogę? - mówiąc to pewnie podszedł do konsoli i zaczął przesuwać poszczególne guziki. Obserwowałam skupienie na jego twarzy. Widziałam, że się uśmiecha, kątem oka patrząc na mnie, na co ja szybko odwróciłam wzrok.
- Myślę, że może wyręczę pana na kilka dni. - powiedział odwracając się do nas. - Niech pan sobie nic złego nie pomyśli, po prostu przez miesiąc zostaje już pan po godzinach, i należy się panu odpoczynek.
- No nie wiem.. - mój przyjaciel się zawahał. - Nie wiem czy Amelie da sobie radę, nie chciałbym jej zostawiać...
- Ja jej wszystko pokarzę. Ostatecznie przecież też się na tym znam. - uważnie mnie obserwował. - z resztą to będzie świetna okazja do zapoznania się, z wszystkimi pracownikami chcemy przecież mieć dobry kontakt.
Spojrzałam na Lou. Wieczorem ostrzegał mnie, przed Styles'em. Nie chciał mnie z nim zostawiać.
- Oh, panie Tomlinson, nie zrobię pana partnerce nic złego. - zaśmiał się. - Po prostu chcę trochę popracować. Mam dość siedzenia w gabinecie.
- Nie jesteśmy razem. - Louis zrobił przerwę, a potem kontynuował. - Na pewno, Amelie dasz sobie radę?
Kiwnęłam głową. W sumie co miałam zrobić? Powiedzieć ,,Oh nie, Louis, boję się z nim zostać, jest czarująco przystojny, druzgocze mnie swoim urokiem a nie chcę być jego kolejna panienką"? To głupie.
- To świetnie. - na twarzy Styles'a pojawił się złośliwy uśmiech. - zaczniemy pracę za chwilę. Pan niech się nacieszy urlopem.
Jakąś godzinę później siedziałam na wysokim krześle i przyglądałam się pracy mojego szefa.
- No dobrze, więc teraz puszczę pani ten utwór. Proszę, by po skończeniu powiedziała mi pani, co w nim jest nie tak. - powiedział podając mi słuchawki.
Kiwnęłam głową. On chyba zrobił to specjalnie. W tle były wyraźne jęki, jakby za ścianą jakaś niewyżyta para się pieprzyła.
Kolejny raz przygryzłam wargę. To tylko kilka dni. Zdjęłam słuchawki.
- No więc słychać....- zacięłam się. - hałas.
Słychać hałas. Mądrze, bardzo mądrze pani Evans.
Powoli przemieścił się tak, że opierając się o konsolę prawie mnie do niej przygniatał od tyłu.
- Aa...jakiego rodzaju, jest ten hałas? - wymruczał mi do ucha. Odskoczyłabym, gdybym tylko miała gdzie.
- Cóż... są jakieś krzyki i...
- I co?
- I... jęki. - wydusiłam ostatnie słowo. Usłyszałam jego gardłowy śmiech.
- Bardzo dobrze. - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale rozbrzmiał sygnał jego telefonu. - przepraszam na chwilę.
Wyszedł.
Opadłam na fotel. Co za idiota! Myśli, że zaciągnie mnie do łóżka? Chyba w jego cholernych snach.
Nagle drzwi otworzyły się.
- Niestety muszę iść. Nagła sprawa. Ale niech się pani nie martwi, dokończymy to, co zacząłem.
Gdy wyszedł sięgnęłam roztrzęsionymi rękami po tabletki. Zażyłam całą garść. Wiem, że to nielegalne. Ale ja nie mogę. Myślałam, że w Londynie moje życie się polepszy. Za szybko się denerwuje. Ręce mi się trzęsły. Wiedziałam, że nikt nie może o tym wiedzieć, a tu w każdej chwili może ktoś wejść, ale musiałam. Czułam, jak krew w moich żyłach nie pulsuje już tak mocno. O wiele lepiej. Oparłam się o ścianę uspokajając oddech. Zamknęłam oczy i przez chwilę byłam w pewnego rodzaju błogostanie. Otworzyłam oczy. Czarne, metalowe drzwi były zamknięte. Ale oparty o nie, spokojnie się temu przyglądając stał mój szef. Jego twarz nie wyrażała nic. Zielona głębia oczu wpatrywała się we mnie.
- Wie pani, co powinienem teraz zrobić? - spytał spokojnie.
Spuściłam głowę, a z moich oczu poleciały łzy. Stracę teraz wszystko. Wrócę do Wolverhampton z mianem narkomanki. Bez perspektyw, bez nadziei.
Zrobił dwa, duże kroki i już był przy mnie.
- Na prawdę, szkoda by było, gdyby taki talent się marnował. - delikatnie zaczął jeździć opuszkami palców po mojej szyi. Jego dotyk rozpalał we mnie ogień.
- Ale mogę nie zawiadomić policji. - wplótł palce w moje włosy. - nikt się o tym nie dowie. Ale pani...
- T-tak? - spytałam przestraszona.
- Będzie pani robić, co będę chciał. - skamieniałam. Co ja mam zrobić? Nie mogę stracić studiów i pracy. Nie mogę zawieść rodziców i Lou. Nie mogę...
- Jeśli będę chciał pójść z panią na kolację, zgodzi się pani. Tak samo we wszelkich innych przypadkach. A nasza umówa skończy się i tak jednym. Dobrze pani wie, o czym mówię. - Każde jego słowo wypalało jakby dziurę w moim sercu. Nie pójdę z nim do łóżka!
Zaczęłam płakać. Nie mam wyjścia.
Kiwnęłam głową, a mój płacz stał się głośniejszy.
poniedziałek, 3 lutego 2014
Rozdział 1
Typowo na mnie spóźniłam się na autobus, więc musiałam iść na pieszo. W sumie biec na pieszo, jak kto woli. Nigdy nie byłam sprinterką, i utrudniały mi to jeszcze wysokie szpile na platformie. No ale dla stażu musiałam się poświęcić. Pierwsze dobre wrażenie najważniejsze. Moim szefem miał być wielki Harry Styles, i równie wspaniały jego wspólnik, Zayn Malik. Mnie oni jedynie śmieszyli. Goście mieli 23 lata, a przynudzali na wytwornych imprezach i kolacjach z top modelkami. Myśleli, że są nie wiadomo kim. Od takich zawsze chciałam trzymać się z daleka, ale teraz tak jakby nie miałam wyjścia.
U szczytu zakrętu jednej z londyńskich ulic stał dumnie szary budynek z wielkimi oknami i szyldem
,,Styles&Malik International". Marzyłam żeby tu pracować, nawet jeśli musiałabym znosić tych wszystkich snobów. Pracował tu przecież Lou - nie byłabym sama. Zauważyłam właśnie jego sylwetkę nerwowo stąpającą przed drzwiami budynku.
- A moja Ami jak zwykle spóźniona! - zaczął rechotać patrząc jak nerwowo ściągam spódniczkę.
- Biegłam przez pół Londynu w tych pieprzonych butach! - wleciałam mu w ramiona. Pocałował mnie szybko w policzek i pociągnął do wejścia. Surowy wystrój wnętrza nie zachęcał żeby tu przebywać. Szare ściany, czarne kafelki na podłodze, drzwi do poszczególnych pomieszczeń również czarne. Gdzieniegdzie na ścianie widniał obraz, ale również w kolorystyce bieli i czerni. Przy jednym z wielkich okien stała roślina w szarej doniczce. Właściwie zielony kolor liści był jedynym wyróżniającym się.
- Cześć Katy! - krzyknął Louis do sekretarki. - prezesowie u siebie?
Szatynka kiwnęła głową uśmiechając się lekko.
- Louis, stój! Są u siebie ale stary Styles przyszedł, więc myślę, że lepiej będzie jak zaczekasz aż wyjdzie.- powiedziała szybko.
- Znowu będzie awantura? Dobrą porę wybrał. - mruknął Tomlinson.
Musicie wiedzieć, że wytwórnia została założona wieki temu (pewnie z 30 lat, ale ,,wieki temu" brzmi lepiej) przez ojców obecnych właścicieli. Des Styles i Yassar Malik byli wspólnikami. Starzejąc się chowali swoich synów, by przejęli firmę. Nagła choroba zmusiła ich do przekazania jej bardzo wcześnie. Niechętnie w sumie to zrobili. Nie wierzyli w synów. Ale tym czasem zmiana poszła na lepsze wytwórni. Rozwinęła się 3 razy szybciej niż u poprzedników. Ojcowie jednak chyba wciąż mieli pretensje. Skąd to wiem? Cóż, dość głośna afera na, powiedziałabym - cały świat, więc było i w telewizji, i w internecie, chcąc nie chcąc każdy o tym wiedział.
Byłam strasznie zestresowana. Lou widząc to uspokajająco położył dłoń między moje łopatki.
Nagle wśród krzyków otworzyły się drzwi w jednym z gabinetów. Wyszedł z nich postawny mężczyzna. Mógł mieć jakieś 50 lat. Był wysoki, i jednocześnie dość gruby. Ubrany był w jasny garnitur, i niezbyt pasującą do tego lawendową koszulę. Jego twarz była zaczerwieniona. Włosy, które całkiem już posiwiały były przerzedzone.
- Pamiętaj, synu, co ja ci mówiłem. Ty też, Zayn! - krzyknął na odchodnym nie zwracając uwagi ani na sekretarkę, ani na Lou, ani na mnie. Mój wzrok przeniósł się na drzwi. Odruchowo moje serce zabiło szybciej. Stojący w nich mężczyzna był chyba jeszcze wyższy niż ten, który wyszedł. Miał na sobie idealnie dopasowany, czarny garnitur, a czarna koszula była trochę rozpięta, i ukazywała fragment opalonego torsu. Widać było, że był postawny i dobrze zbudowany. Całości dopełniała twarz. Mocno zarysowana szczęka. Idealny kształt ust: były podłużne, ale i tak pełne i kształtne. Zielone oczy wpatrywały się w sekretarkę. Kasztanowe loki, odgarnięte niedbale do tyłu dodawały mu jeszcze uroku. Spojrzałam na Katy. Była cała czerwona. Czyli nie tylko na mnie tak dziwnie działał. Onieśmielał urodą.
- Panie Styles, przyprowadziłem panu kandydatkę na stażystkę, Amelie Evans. - uśmiechnął się Lou.
- Zapraszam do gabinetu. - zamarłam. Po pierwsze: głos. Głos który mógł chyba zabić. Niski, głęboki, ochrypły. Po drugie: dołeczki w policzkach, które pojawiły się przy nieznacznym uśmiechu.
Powoli się do niego zbliżyłam. Głuchy stukot moich obcasów był teraz chyba najbardziej drażniącym dźwiękiem na świecie. Przystanęłam.
- Panie przodem. - odezwał się uśmiechając półgębkiem. To nie było takie łatwe, bo stał w wąskich drzwiach, i gdybym chciała przejść, musiałabym zaryzykować mocnym otarciem się o niego. On jednak nie ustępował, tylko ze złośliwym uśmiechem wskazywał ręką wnętrze biura.
Przełknęłam ślinę.
Pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Kurcząc się na tyle na ile to możliwe, zbliżyłam do siebie ramiona tak, że prawie się ze sobą stykały. Niestety bioder nie mogłam zwężyć, i to mnie zgubiło. Przechodząc mocno otarłam się o jego krocze. Dobrze, był przystojny. Ale ocieranie się o niego nie było moim marzeniem. Kątem oka widziałam jak odchyla głowę, udając, że patrzy na framugę drzwi, wysyłając porozumiewawcze spojrzenie do mulata, który siedział na blacie burka. To był pewnie Zayn.
- No więc - zaczął Styles zamykając drzwi. - przejrzeliśmy pani CV, i muszę powiedzieć że jestem pod wrażeniem, i...
- Proszę usiąść. - przerwał mu Zayn widząc moje wahania. Usiadłam sztywno na jednym z foteli.
Gabinet również był surowym wnętrzem. Męski wystrój z klasą. Unosił się w powietrzu intensywny zapach whisky i drogich, męskich perfum.
- Że jestem pod wrażeniem, i z wielką chęcią przyjmiemy panią na staż. Podpiszemy umowę na razie na 3 miesiące, a potem.. kto wie? - kontynuował Styles. Z każdym jego słowem miałam co raz większą ochotę zacząć skakać. Staż w takiej firmie? Marzenie milionów!
- Jedno mnie tylko zastanawia. - powiedział nagle Malik przeszywając mnie uważnym wzrokiem. - Dla czego przerwała pani nagle naukę w Wolverhampton?
- Cóż..ja... - zawahałam się. Nie będę mu się zwierzać o tym, że byłam dręczona przez pewnego dupka, prawda? - z przyczyn osobistych. Z resztą w Londynie są większe szanse na pracę.
Pokiwał tylko głową.
Styles pochylił się nad biurkiem tak, że czułam jego oddech, zmieszany z alkoholem.
- Musi pani tylko wiedzieć parę rzeczy. Przede wszystkim, od wszystkich pracowników wymagamy rzetelności i przykładania się do zadań. - mówiąc to patrzył w moje oczy. Zieleń okalająca jego źrenice była tak żywa, piękna.
- Często kontrolujemy ich, i przebywamy z nimi kiedy są w pracy. Utrzymujemy przez to... - odchrząknął.- bliskie stosunki.
- I kolejna sprawa... - kontynuował delikatnie zbliżając palce do moich skroni, co wywołało u mnie silne dreszcze i mrowienie w tym miejscu. - jak już pewnie pani zauważyła, pan Tomlinson nie przychodzi w eleganckim stroju do pracy. Ma być po prostu na luzie. - mówiąc to delikatnie przeczesywał moje włosy.
- C-co pan robi? - zdołałam wydusić.
Uśmiechnął się.
- Jeśli pani sobie nie życzy, przestanę. - wychrypiał.
- Nie życzę sobie. - powiedziałam otrząsając się, i odgarniając włosy włosy za ucho. W jednym momencie widziałam jakby zdziwienie na twarzy Styles'a i Malik'a.
- Dobrze, a więc jutro zaczyna pani pracę. O 8.00 niech pani będzie już w studiu. Któryś z nas przyjdzie i zobaczy, jak pani sobie radzi pod okiem pana Tomlinson'a. - powiedział rozbawiony nie wiem przez co Malik.
- Dobrze, dowidzenia. - odchrząknęłam tylko i wstałam z fotela.
Podążyłam do drzwi, ale Styles uprzedził mnie i otworzył drzwi. Stanął w nich tak samo, jak za pierwszym razem. Kiedy przeciskałam się obok niego jak najbardziej jak to możliwe nabierając biodrem na framugę od drzwi, szepnął ledwie słyszalnie:
- Ja zawsze dostaję to, czego chcę, pani Evans.
Harry's pov.
- Nie gadaj, że się zabujałeś! - krzyknął Malik gdy tylko zatrzasnąłem drzwi.
- Ja? Stary! - zacząłem się śmiać. - pociąga mnie i tyle. Jest dla mnie za mało śmiała, chociaż to jak się postawiła... Niee, i tak nie jest w moim typie.
- Czyli będzie szybki numerek? - spytał przyjaciel. Znał mnie na wylot.
- Powiedzmy. Na pewno żaden związek. Ale muszę ją zaliczyć, po prostu nie wiem czemu ale czuję dziwną desperacją. Jedna noc, i zostawiam ją w spokoju. - odparłem wypijając resztki whisky.
- Może być ciężko. To chyba pierwsza która nie chciała, żebyś jej dotykał. - zaśmiał się Zayn.
- Dam radę, mnie... - przerwał mi dzwonek mojego telefonu. - Halo?
Głos jednej z moich kochanek rozbrzmiał w słuchawce.
- Mmm, oczywiście kotku. Ale załóż to, co lubię. Będę po 20. - obserwowałem jak Malik kręci głową.
Gdy skończyłem połączenie, nie mógł się powstrzymać od komentarza.
- Która to? Taylor, Caroline, Kendall, Alice czy Susan?
- Tak się składa, że Samantha. - roześmiałem się, widząc jak jego oczy się rozszerzają.
- 6 frontów? Stary! - zaczął się śmiać.
- Muszę zaspokajać potrzeby! - odchrząknąłem, i zaczęliśmy się śmiać.
U szczytu zakrętu jednej z londyńskich ulic stał dumnie szary budynek z wielkimi oknami i szyldem
,,Styles&Malik International". Marzyłam żeby tu pracować, nawet jeśli musiałabym znosić tych wszystkich snobów. Pracował tu przecież Lou - nie byłabym sama. Zauważyłam właśnie jego sylwetkę nerwowo stąpającą przed drzwiami budynku.
- A moja Ami jak zwykle spóźniona! - zaczął rechotać patrząc jak nerwowo ściągam spódniczkę.
- Biegłam przez pół Londynu w tych pieprzonych butach! - wleciałam mu w ramiona. Pocałował mnie szybko w policzek i pociągnął do wejścia. Surowy wystrój wnętrza nie zachęcał żeby tu przebywać. Szare ściany, czarne kafelki na podłodze, drzwi do poszczególnych pomieszczeń również czarne. Gdzieniegdzie na ścianie widniał obraz, ale również w kolorystyce bieli i czerni. Przy jednym z wielkich okien stała roślina w szarej doniczce. Właściwie zielony kolor liści był jedynym wyróżniającym się.
- Cześć Katy! - krzyknął Louis do sekretarki. - prezesowie u siebie?
Szatynka kiwnęła głową uśmiechając się lekko.
- Louis, stój! Są u siebie ale stary Styles przyszedł, więc myślę, że lepiej będzie jak zaczekasz aż wyjdzie.- powiedziała szybko.
- Znowu będzie awantura? Dobrą porę wybrał. - mruknął Tomlinson.
Musicie wiedzieć, że wytwórnia została założona wieki temu (pewnie z 30 lat, ale ,,wieki temu" brzmi lepiej) przez ojców obecnych właścicieli. Des Styles i Yassar Malik byli wspólnikami. Starzejąc się chowali swoich synów, by przejęli firmę. Nagła choroba zmusiła ich do przekazania jej bardzo wcześnie. Niechętnie w sumie to zrobili. Nie wierzyli w synów. Ale tym czasem zmiana poszła na lepsze wytwórni. Rozwinęła się 3 razy szybciej niż u poprzedników. Ojcowie jednak chyba wciąż mieli pretensje. Skąd to wiem? Cóż, dość głośna afera na, powiedziałabym - cały świat, więc było i w telewizji, i w internecie, chcąc nie chcąc każdy o tym wiedział.
Byłam strasznie zestresowana. Lou widząc to uspokajająco położył dłoń między moje łopatki.
Nagle wśród krzyków otworzyły się drzwi w jednym z gabinetów. Wyszedł z nich postawny mężczyzna. Mógł mieć jakieś 50 lat. Był wysoki, i jednocześnie dość gruby. Ubrany był w jasny garnitur, i niezbyt pasującą do tego lawendową koszulę. Jego twarz była zaczerwieniona. Włosy, które całkiem już posiwiały były przerzedzone.
- Pamiętaj, synu, co ja ci mówiłem. Ty też, Zayn! - krzyknął na odchodnym nie zwracając uwagi ani na sekretarkę, ani na Lou, ani na mnie. Mój wzrok przeniósł się na drzwi. Odruchowo moje serce zabiło szybciej. Stojący w nich mężczyzna był chyba jeszcze wyższy niż ten, który wyszedł. Miał na sobie idealnie dopasowany, czarny garnitur, a czarna koszula była trochę rozpięta, i ukazywała fragment opalonego torsu. Widać było, że był postawny i dobrze zbudowany. Całości dopełniała twarz. Mocno zarysowana szczęka. Idealny kształt ust: były podłużne, ale i tak pełne i kształtne. Zielone oczy wpatrywały się w sekretarkę. Kasztanowe loki, odgarnięte niedbale do tyłu dodawały mu jeszcze uroku. Spojrzałam na Katy. Była cała czerwona. Czyli nie tylko na mnie tak dziwnie działał. Onieśmielał urodą.
- Panie Styles, przyprowadziłem panu kandydatkę na stażystkę, Amelie Evans. - uśmiechnął się Lou.
- Zapraszam do gabinetu. - zamarłam. Po pierwsze: głos. Głos który mógł chyba zabić. Niski, głęboki, ochrypły. Po drugie: dołeczki w policzkach, które pojawiły się przy nieznacznym uśmiechu.
Powoli się do niego zbliżyłam. Głuchy stukot moich obcasów był teraz chyba najbardziej drażniącym dźwiękiem na świecie. Przystanęłam.
- Panie przodem. - odezwał się uśmiechając półgębkiem. To nie było takie łatwe, bo stał w wąskich drzwiach, i gdybym chciała przejść, musiałabym zaryzykować mocnym otarciem się o niego. On jednak nie ustępował, tylko ze złośliwym uśmiechem wskazywał ręką wnętrze biura.
Przełknęłam ślinę.
Pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Kurcząc się na tyle na ile to możliwe, zbliżyłam do siebie ramiona tak, że prawie się ze sobą stykały. Niestety bioder nie mogłam zwężyć, i to mnie zgubiło. Przechodząc mocno otarłam się o jego krocze. Dobrze, był przystojny. Ale ocieranie się o niego nie było moim marzeniem. Kątem oka widziałam jak odchyla głowę, udając, że patrzy na framugę drzwi, wysyłając porozumiewawcze spojrzenie do mulata, który siedział na blacie burka. To był pewnie Zayn.
- No więc - zaczął Styles zamykając drzwi. - przejrzeliśmy pani CV, i muszę powiedzieć że jestem pod wrażeniem, i...
- Proszę usiąść. - przerwał mu Zayn widząc moje wahania. Usiadłam sztywno na jednym z foteli.
Gabinet również był surowym wnętrzem. Męski wystrój z klasą. Unosił się w powietrzu intensywny zapach whisky i drogich, męskich perfum.
- Że jestem pod wrażeniem, i z wielką chęcią przyjmiemy panią na staż. Podpiszemy umowę na razie na 3 miesiące, a potem.. kto wie? - kontynuował Styles. Z każdym jego słowem miałam co raz większą ochotę zacząć skakać. Staż w takiej firmie? Marzenie milionów!
- Jedno mnie tylko zastanawia. - powiedział nagle Malik przeszywając mnie uważnym wzrokiem. - Dla czego przerwała pani nagle naukę w Wolverhampton?
- Cóż..ja... - zawahałam się. Nie będę mu się zwierzać o tym, że byłam dręczona przez pewnego dupka, prawda? - z przyczyn osobistych. Z resztą w Londynie są większe szanse na pracę.
Pokiwał tylko głową.
Styles pochylił się nad biurkiem tak, że czułam jego oddech, zmieszany z alkoholem.
- Musi pani tylko wiedzieć parę rzeczy. Przede wszystkim, od wszystkich pracowników wymagamy rzetelności i przykładania się do zadań. - mówiąc to patrzył w moje oczy. Zieleń okalająca jego źrenice była tak żywa, piękna.
- Często kontrolujemy ich, i przebywamy z nimi kiedy są w pracy. Utrzymujemy przez to... - odchrząknął.- bliskie stosunki.
- I kolejna sprawa... - kontynuował delikatnie zbliżając palce do moich skroni, co wywołało u mnie silne dreszcze i mrowienie w tym miejscu. - jak już pewnie pani zauważyła, pan Tomlinson nie przychodzi w eleganckim stroju do pracy. Ma być po prostu na luzie. - mówiąc to delikatnie przeczesywał moje włosy.
- C-co pan robi? - zdołałam wydusić.
Uśmiechnął się.
- Jeśli pani sobie nie życzy, przestanę. - wychrypiał.
- Nie życzę sobie. - powiedziałam otrząsając się, i odgarniając włosy włosy za ucho. W jednym momencie widziałam jakby zdziwienie na twarzy Styles'a i Malik'a.
- Dobrze, a więc jutro zaczyna pani pracę. O 8.00 niech pani będzie już w studiu. Któryś z nas przyjdzie i zobaczy, jak pani sobie radzi pod okiem pana Tomlinson'a. - powiedział rozbawiony nie wiem przez co Malik.
- Dobrze, dowidzenia. - odchrząknęłam tylko i wstałam z fotela.
Podążyłam do drzwi, ale Styles uprzedził mnie i otworzył drzwi. Stanął w nich tak samo, jak za pierwszym razem. Kiedy przeciskałam się obok niego jak najbardziej jak to możliwe nabierając biodrem na framugę od drzwi, szepnął ledwie słyszalnie:
- Ja zawsze dostaję to, czego chcę, pani Evans.
Harry's pov.
- Nie gadaj, że się zabujałeś! - krzyknął Malik gdy tylko zatrzasnąłem drzwi.
- Ja? Stary! - zacząłem się śmiać. - pociąga mnie i tyle. Jest dla mnie za mało śmiała, chociaż to jak się postawiła... Niee, i tak nie jest w moim typie.
- Czyli będzie szybki numerek? - spytał przyjaciel. Znał mnie na wylot.
- Powiedzmy. Na pewno żaden związek. Ale muszę ją zaliczyć, po prostu nie wiem czemu ale czuję dziwną desperacją. Jedna noc, i zostawiam ją w spokoju. - odparłem wypijając resztki whisky.
- Może być ciężko. To chyba pierwsza która nie chciała, żebyś jej dotykał. - zaśmiał się Zayn.
- Dam radę, mnie... - przerwał mi dzwonek mojego telefonu. - Halo?
Głos jednej z moich kochanek rozbrzmiał w słuchawce.
- Mmm, oczywiście kotku. Ale załóż to, co lubię. Będę po 20. - obserwowałem jak Malik kręci głową.
Gdy skończyłem połączenie, nie mógł się powstrzymać od komentarza.
- Która to? Taylor, Caroline, Kendall, Alice czy Susan?
- Tak się składa, że Samantha. - roześmiałem się, widząc jak jego oczy się rozszerzają.
- 6 frontów? Stary! - zaczął się śmiać.
- Muszę zaspokajać potrzeby! - odchrząknąłem, i zaczęliśmy się śmiać.
Prolog
- Drew, mówiłem Ci, że masz mieć gotowe papiery na dzisiaj! - wrzasnąłem.
- T-tak, panie Styles, ale.... - blondynka stojąca przede mną ledwo trzymała się na nogach.
Gwałtownie wstałem z fotela, powodując u niej napad strachu. To śmieszne.
W miarę gdy się do niej zbliżałem, ta oddalała się bardziej. Dobre wyjście, żeby przede mną uciec, do czasu, bo jej plecy i tak dotknęły ściany. Wyciągnąłem dłoń, i delikatnie przejechałem po mocno zarysowanej linii szczęki mojej pracownicy. Przymknęła oczy, a jej klatka piersiowa zaczęła się szybciej unosić. Uśmiechnąłem się pod nosem - uwielbiałem jak na mnie reagowały.
- Jutro chcę je widzieć. Jeśli nie, to do wytwórni możesz już nie wracać. - mruknąłem.
Gdy moja ręka przesunęła się na jej odkryte ramię, jej nogi się ugięły. Dopiero gdy przerwałem pieszczotę, ta się ocknęła. Usłyszałem chichot przyjaciela za plecami.
- Czy to jest jasne? - spytałem ostro.
- O-oczywiście. - odparła cała się trzęsąc.
- Może już pani iść. - z rozbawieniem patrzyłem, jak opuszcza mój gabinet.
- Stary, ona zaraz by zemdlała! - Zayn zaczął się dusić ze śmiechu. - widziałeś jej minę? No, myślę że masz chętną na przyszły wieczór.
- Błagam Malik, ja jednak mam jakieś kryteria. - odparłem nalewając sobie whisky.
Nagle rozległo się pukanie.
- Wejść! - krzyknąłem. W drzwiach pojawiła się sekretarka.
- Pan Tomlinson ma do panów sprawę. Mam go wpuścić?
Malik znów się zaśmiał.
-Tak, proszę. Sarah? - z trudem powstrzymałem śmiech, gdy rozdygotana sekretarka zesztywniała i odwróciła się do nas z maślanymi oczkami.
- Słucham, panie prezesie. - przygładziła nerwowo misterną fryzurę.
- Wiesz, że o takich sprawach możesz nas informować przez telefon? Masz za piękne nogi, żeby męczyć je bieganiem do gabinetu. - odparłem powoli. Zaczerwieniła się i wyszła.
- A może Tomlinson będzie twoją panienką na dzisiaj? - przyjaciel obdarzył mnie uśmiechem.
- Oj Malik, kiedy ty spoważniejesz?
Znów do drzwi ktoś zapukał.
- Wejść! - wrzasnął tym razem Zayn.
- Dzień dobry, nie przeszkadzam panom? - spytał Tomlinson.
- Nie. Jakieś problemy z nagrywaniem? - usiadłem spokojnie na fotelu, wskazując by ten zrobił to smo, jednak odmówił.
- Nie, ze sprzętem wszystko w porządku. Miałbym... prośbę. - chwilę się zawahał, ale kontynuował. - mówił pan, panie Malik, że będzie w wytwórni potrzebny kolejny dźwiękowiec. Tak się składa że...
- Jeśli ma pan kogoś rzetelnego, i godnego zaufania na myśli, to czemuż by nie? Ma pan CV tej osoby? - spytałem przerywając mu.
- Tak, ma CV. Znaczy, miałem na myśli, że może mogli by panowie przyjąć stażystkę na to miejsce. Jest zainteresowana pracą, kończy studia za rok, i myślę że mogłaby się nauczyć, a potem zająć stanowisko. - położył plik papierów na szklanym blacie biórka.
- Widzisz, Styles? Nowa stażystka! Wyczuwam...- Malik zaczął, ale gdy ujrzał moje wymowne spojrzenie zaniechał próby żartowania ze mnie przy pracowniku.
Odchrząknął tylko, i dalej on kontynuował rozmowę.
- Wie pan, panie Tomlinson, że panu ufamy, jest pan naszym najbardziej rzetelnym pracownikiem. Niech pan przyślę tę stażystkę jutro, do naszego gabinetu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, myślę że za 2 dni może zacząć praktyki.
- Dziękuję panom bardzo! Ja muszę już uciekać, bo za chwilę nagranie. Do widzenia!- dźwiękowiec zatrzasnął za sobą drzwi.
Nie pozorne przyjęcie kolejnej z wielu kobiet na praktyki. Harry Styles nie zamierzał zwrócić na nią najmniejszej uwagi. Często jednak to, co zamierzaliśmy, zmienia się diametralnie.
- T-tak, panie Styles, ale.... - blondynka stojąca przede mną ledwo trzymała się na nogach.
Gwałtownie wstałem z fotela, powodując u niej napad strachu. To śmieszne.
W miarę gdy się do niej zbliżałem, ta oddalała się bardziej. Dobre wyjście, żeby przede mną uciec, do czasu, bo jej plecy i tak dotknęły ściany. Wyciągnąłem dłoń, i delikatnie przejechałem po mocno zarysowanej linii szczęki mojej pracownicy. Przymknęła oczy, a jej klatka piersiowa zaczęła się szybciej unosić. Uśmiechnąłem się pod nosem - uwielbiałem jak na mnie reagowały.
- Jutro chcę je widzieć. Jeśli nie, to do wytwórni możesz już nie wracać. - mruknąłem.
Gdy moja ręka przesunęła się na jej odkryte ramię, jej nogi się ugięły. Dopiero gdy przerwałem pieszczotę, ta się ocknęła. Usłyszałem chichot przyjaciela za plecami.
- Czy to jest jasne? - spytałem ostro.
- O-oczywiście. - odparła cała się trzęsąc.
- Może już pani iść. - z rozbawieniem patrzyłem, jak opuszcza mój gabinet.
- Stary, ona zaraz by zemdlała! - Zayn zaczął się dusić ze śmiechu. - widziałeś jej minę? No, myślę że masz chętną na przyszły wieczór.
- Błagam Malik, ja jednak mam jakieś kryteria. - odparłem nalewając sobie whisky.
Nagle rozległo się pukanie.
- Wejść! - krzyknąłem. W drzwiach pojawiła się sekretarka.
- Pan Tomlinson ma do panów sprawę. Mam go wpuścić?
Malik znów się zaśmiał.
-Tak, proszę. Sarah? - z trudem powstrzymałem śmiech, gdy rozdygotana sekretarka zesztywniała i odwróciła się do nas z maślanymi oczkami.
- Słucham, panie prezesie. - przygładziła nerwowo misterną fryzurę.
- Wiesz, że o takich sprawach możesz nas informować przez telefon? Masz za piękne nogi, żeby męczyć je bieganiem do gabinetu. - odparłem powoli. Zaczerwieniła się i wyszła.
- A może Tomlinson będzie twoją panienką na dzisiaj? - przyjaciel obdarzył mnie uśmiechem.
- Oj Malik, kiedy ty spoważniejesz?
Znów do drzwi ktoś zapukał.
- Wejść! - wrzasnął tym razem Zayn.
- Dzień dobry, nie przeszkadzam panom? - spytał Tomlinson.
- Nie. Jakieś problemy z nagrywaniem? - usiadłem spokojnie na fotelu, wskazując by ten zrobił to smo, jednak odmówił.
- Nie, ze sprzętem wszystko w porządku. Miałbym... prośbę. - chwilę się zawahał, ale kontynuował. - mówił pan, panie Malik, że będzie w wytwórni potrzebny kolejny dźwiękowiec. Tak się składa że...
- Jeśli ma pan kogoś rzetelnego, i godnego zaufania na myśli, to czemuż by nie? Ma pan CV tej osoby? - spytałem przerywając mu.
- Tak, ma CV. Znaczy, miałem na myśli, że może mogli by panowie przyjąć stażystkę na to miejsce. Jest zainteresowana pracą, kończy studia za rok, i myślę że mogłaby się nauczyć, a potem zająć stanowisko. - położył plik papierów na szklanym blacie biórka.
- Widzisz, Styles? Nowa stażystka! Wyczuwam...- Malik zaczął, ale gdy ujrzał moje wymowne spojrzenie zaniechał próby żartowania ze mnie przy pracowniku.
Odchrząknął tylko, i dalej on kontynuował rozmowę.
- Wie pan, panie Tomlinson, że panu ufamy, jest pan naszym najbardziej rzetelnym pracownikiem. Niech pan przyślę tę stażystkę jutro, do naszego gabinetu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, myślę że za 2 dni może zacząć praktyki.
- Dziękuję panom bardzo! Ja muszę już uciekać, bo za chwilę nagranie. Do widzenia!- dźwiękowiec zatrzasnął za sobą drzwi.
Nie pozorne przyjęcie kolejnej z wielu kobiet na praktyki. Harry Styles nie zamierzał zwrócić na nią najmniejszej uwagi. Często jednak to, co zamierzaliśmy, zmienia się diametralnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)