niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 10

Pisząc słuchałam tego: >klik<  (wprowadza w klimat)

Harry's pov.
Pikanie aparatury, monotonna cisza, nierówny oddech Amelie, duszący zapach szpitalnych lekarstw, wszechogarniająca biel, i do tego moje problemy z samym sobą powodowały u mnie uczucie, jakbym głupiał. Beznadziejnie siedziałem na twardym, skrzypiącym krześle pomalowanym białą farbą która była już obdrapana. Kiwałem się do przodu i do tyłu, jakby to miało pomóc. Wczoraj myślałem, że nie może być gorzej. Teraz popadam chyba w chorobę psychiczną. Prosiłem ją o przyjaźń, i gdy nie otrzymywałem przez dłuższy czas odpowiedzi, wariowałem jakby z tęsknoty (chociaż to nie możliwe). Później, nakrzyczałem na nią i nazwałem dziwką. Lekko napity wsiadłem za kółko, a potem wszystko działo się potwornie szybko. W tym momencie nie obchodziły mnie nagłówki gazet. Nie obchodziła mnie wytwórnia, czy ojciec który pewnie teraz rozwala wszystko bo zniszczyłem reputację jego i firmy. Miałem gdzieś to, że pewnie odbiorą mi prawo jazdy. Myślałem tylko o NIEJ. ZNOWU zajmowała wszystkie moje myśli. Teraz żałowałem tego wszystkiego, co jej powiedziałem. Nie znałem jej. Wtedy gdy przyłapałem ją z tymi cholernymi tabletkami, jak idiota myślałem o sobie. Jak zawsze dbałem o swój interes, i nie zauważałem, że może mieć problemy. Nie sprawdziłem, czy jeszcze je zażywa, tylko jak ostatni dupek szantażowałem ją. I to nie prawda, że o wiele ładniejsze kobiety od niej lgną do mnie. To ona przyćmiewa urodą wszystkie inne!
- Jaki ja byłem głupi! - jęknąłem cicho chwytając jej bladą, zimną dłoń. Nadal nie wiem, dla czego ona na mnie tak działa. Nie chodzi już o chęć zdobycia, chociaż ona nadal we mnie jest, czuję teraz coś innego. Tylko znowu nie wiem, co.
Nagle jakiś dźwięk przerwał mój stan otępienia, do sali zaczęli wbiegać lekarze a ja znów nie wiedziałem co się dzieje. Zostałem ,,wyproszony" z sali. Czułem ból. Okropny ból w sercu, który towarzyszył mi ostatnio bardzo często.
- Przepraszam, panie Styles, co z pana dziewczyną? - podszedł do mnie jakiś dziennikarz. Miałem ochotę wywalić go przez okno. Dosłownie.
- To nie jest moja dziewczyna. - opanowanie w tej chwili przychodziło mi na prawdę ciężko. - i na prawdę, dajcie mi spokój, bo nie będę udzielał dzisiaj żadnych wywiadów!
Mężczyzna bezszelestnie oddalił się, pozostawiając mnie samego, z moimi problemami i myślami.
Potrąciłem ją. Przeze mnie może być kaleką. Nie mogę na siebie patrzeć. Nie mogę opisać tego, co dzieje się ze mną. Cały się trzęsę. Chcę płakać, krzyczeć, wrzeszczeć, jak bardzo życie jest popierdolone
W korytarzu zobaczyłem biegnącego Louisa.. Gdy tylko mnie zobaczył, jego przestraszona twarz zmieniła wyraz na wkurzoną. Nie dziwię się mu. Sam też taki bym był.
- Ty.... - zacisnął szczękę. - ty chuju!
Wypuściłem głośno powietrze z płuc. On wie o wszystkim?
Stanęliśmy twarzą w twarz. Byłem trochę od niego wyższy.
- Płakała przez ciebie. Codziennie. Ty ciągle ją dręczyłeś. Wiem o wszystkim. Rozwaliłbym ci tą twoją mordę, gdyby nie to, że Amelie pewnie by się do mnie nie odezwała. - warknął przez zaciśnięte zęby.
Chyba zauważył moje zdziwienie na jego słowa, bo zaśmiał się pod nosem, i kontynuował:
- Ona cię kocha. I jednocześnie  nienawidzi. Sama o tym nie wie, albo nie chce do siebie tego dopuścić. Jeśli stało się jej coś poważnego, zabiję cię. - jego twarz wręcz pałała nienawiścią, a ja byłem cholernie zdezorientowany.
- Przepraszam panów... - usłyszeliśmy głos za sobą. Jednocześnie się odwróciliśmy, i ujrzeliśmy lekarza.-ktoś z was jest z rodziny pani Evans?
- Ja jestem jej przyjacielem, a on... - Louis spojrzał na mnie.
- Ja jestem nikim. - odparłem spokojnie, i kątem oka obserwowałem zdezorientowanie na twarzy Tomlinson'a. Lekarz chyba to zignorował, bo niewzruszony kontynuował:
- W takim razie nie mogę udzielić informacji, przepraszam. - odparł i spokojnym krokiem oddalił się.
Wpatrywaliśmy się w niego jak idioci, dopiero gdy Louis pierwszy się ocknął.
- Ale... jej rodzina jest daleko i... nie ma z nimi najlepszych układów, mieszka ze mną, jest dla mnie jak siostra! - krzyknął Louis. Poskutkowało. Siwy mężczyzna odwrócił się, i krótko zaprosił go do gabinetu.
Próbowałem uspokoić mój przyśpieszony oddech, ale nie udawało mi się to. Nadal roztrzęsiony usiadłem na krześle. Ona mnie kocha? Nie, to nie możliwe. Przecież... cholera, o wiele łatwiej byłoby, gdybym był już w jakimś PRAWDZIWYM  związku!
Ona mnie nienawidzi. Tak samo jak ja ją. ,,W takim razie dla czego tu sterczysz?" Moje wredne ja postanowiło mi akurat teraz podokuczać. Świetnie. Do mojej choroby psychicznej dodajmy w takim razie rozdwojenie jaźni. Sterczę tutaj, bo przecież ją potrąciłem, muszę wiedzieć czy coś jej się stało. Tak zachowałby się każdy. ,,A czy każdy martwiłby się tak jak ty? Oh, i przecież jeszcze przed kilkoma minutami przyznałeś sobie, że przyćmiewa urodą inne." Tak. Jest piękna. Ale tylko z zewnątrz. W środku jest idiotką, dla tego jej nienawidzę. ,,Powiedział ktoś, kto jest święty."
Pokręciłem głową. Jestem idiotą. Co ona ze mną zrobiła? Co się ze mną dzieje?
,,Zakochałeś się." Nie! Ja nie kocham nikogo, i nigdy nie pokocham.
Moją walkę z samym sobą przerwało mi nadejście Louisa.
- Możemy wejść. Ma tylko złamaną nogę, i jest trochę poobijana. - odparł chłodno. - I jeszcze za to zapłacisz.
Bez słowa podążyłem za nim do sali. Bałem się. Jak ona na mnie zareaguje? Na jej widok moje serce jakoś szybciej zabiło. Była tak potwornie blada...
Stanąłem przy drzwiach, obserwując jak Louis czule ją przytula i całuje w policzek. Dla czego chcę być na jego miejscu? ,,Bo ją kochasz." Nie kocham jej.
- Masz gościa. - Tomlinson powiedział cicho, a ja cały się trzęsąc podszedłem do szpitalnego łóżka.
Odwróciła głowę w drugą stronę.
- Nie chcę cię widzieć.... Podobno jestem dziwką, prawda? - widziałem, że każde słowo sprawia jej ból. Czułem się okropnie, myślałem że rozpłaczę się z bezradności na środku sali.
- Nie... Amelie, to wszystko co powiedziałem... - wahałem się, plątałem we własnych słowach widząc jej łzy. Skrzywdziłem ją. Znowu.
- Wyjdź. - szepnęła.
Louis posłał mi znaczące spojrzenie, a jego oczy też były zaszklone. On się o nią troszczył. Ja też chciałem!
Ale z drugiej strony ona mnie nie chce. Ja w jakiś niewytłumaczalny sposób cierpię przez nią. Ta nienawiść chyba zachodzi już za daleko. Może rzeczywiście lepiej będzie, jeśli odejdę? Stracimy kontakty i oboje na tym skorzystamy. ,,Popełniasz błąd." Nie. To będzie najlepsze wyjście.
- Mam tak po prostu odejść? Masz zamiar traktować mnie jak obcego? - spytałem, a moje serce właśnie chyba pękło na miliony ostrych kawałków, który rozdzierały mnie w środku.
- Lepiej byłoby, gdybyśmy się nie poznali. - powiedziała ledwo słyszalnie.
Wyszedłem.
Tak po prostu.
Miałem sucho w ustach. Było mi niedobrze. Wszystko mnie bolało. Nie chciałem wychodzić, ale wiem, że tak będzie lepiej.
                You turn, and I learn that the walls come falling down
Not a word, only heard what my friends could tell me now
I feel love when I see your face
But all these scars, I can't replace
Shock me hard, hit me hard, and I don't know what you say...
        
_________________________________________________________
Przyznam się, że troszkę płakałam to pisząc xd Cytat pochodzi z piosenki Litte Mix - Towers.

*zostaw komentarz :)*



4 komentarze:

  1. rozdział przepiękny i popłakałam się:( tak chce żeby pomiędzy nimi już wszystko się ułożyło:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękny rozdział, Harry jest tu taki niewinny i zrozpaczony. Po prostu piękny rozdzial

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny.. Ja też teraz płaczę <33
    Piekny ;** Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się, ta piosenka pasowała do tego rozdziału :) Awwww.... cudny cieszę się, że tłumaczysz :] Kochammmm cię <3 Olała go :[ Dziś przeczytałam to opowiadanie i już jak zaczęłam nie mogłam skończyć. Teraz czekam na kolejny rozdział oby szybko :*

    OdpowiedzUsuń